Niemiecki tabloid 'Bild" publikuje we wtorek rozmowę z pilotem Luftwaffe, który opowiada o patologiach lotnictwa wojskowego RFN. Przez długie przerwy między ćwiczeniami w powietrzu piloci zapominają swoich umiejętności - twierdzi rozmówca "Bilda".

"Rozpocząłem szkolenie w USA. Po 2,5 roku wróciłem do Niemiec. Dwie trzecie okresu nauki miałem już za sobą. Jednak przez 18 miesięcy nie wsiadłem za stery samolotu, choć byłem w środku szkolenia. Po tak długiej przerwie trzeba przypominać sobie nabyte wcześniej umiejętności. W efekcie szkolenie trwa 8-9 lat" - narzeka pilot Luftwaffe, który rozmawiał z "Bildem" pod warunkiem zachowania anonimowości i jest przedstawiany przez gazetę jako Alexander T.

Wojskowy zdradza, że szkolenie trwa w nieskończoność, a "uziemienie" jest na porządku dziennym. Jeden z jego towarzyszy broni nie wzbił się w powietrze przez 2,5 roku.

"Średnio adepci lotnictwa w Bundeswehrze wykonują dwa półtoragodzinne loty tygodniowo. Jednak powinno tego być co najmniej dwa razy więcej" - ujawnia lotnik i wymienia główne przyczyny takiego stanu rzeczy: za mało sprawnych maszyn, za mało instruktorów, skostniałe struktury biurokratyczne w wojsku.

"Instruktorów ciągle nie ma. Są wysyłani na misje, bo jako jedyni mają wymagane doświadczenie i wystarczająco dużo ćwiczą. Dla całej reszty oznacza to z kolei za mało praktyki i brak ciągłości. Prawie nikt z nas nie lata regularnie. Przerwy powyżej miesiąca to standard" - podkreśla Alexander T.

Reklama

"Odbija się to na umiejętnościach pilotów. Nie da się wszystkiego zastąpić symulatorem. Walkę w powietrzu możemy ćwiczyć tylko w prawdziwych samolotach. To samo dotyczy łączności i przeciążeń" - dodaje.

Brak doświadczenia prowadzi do błędów - czasami tragicznych. Pod koniec czerwca dwa Eurofightery Luftwaffe zderzyły się nad graniczącą z Polską Meklemburgią-Pomorzem Przednim. Jeden z pilotów zginął. Oficjalnie przyczyny katastrofy nie są jeszcze znane, ale rozmówca "Bilda" jest pewien, że wypadku można byłoby uniknąć, gdyby lotnicy latali częściej i bardziej regularnie.

"Wszyscy poszliśmy do wojska z powodów ideowych, a nie finansowych. Kochamy naszą ojczyznę i chcemy coś dla niej robić. Tymczasem każdy z moich kolegów miał już moment frustracji, w którym chciał to wszystko rzucić" - przyznaje Alexander T.

Niemieckie ministerstwo obrony zdaje sobie sprawę ze skali problemu. Z odpowiedzi rządu Angeli Merkel na interpelację poselską frakcji liberalnej FDP w Bundestagu wynika, że tylko 58 procent lotników wykonało w ubiegłym roku przepisową liczbę lotów ćwiczebnych.

Zgodnie z regulacjami NATO piloci wojskowi państw Sojuszu powinni zaliczyć co najmniej 180 godzin lotów ćwiczebnych rocznie; 40 z nich można wykonać na symulatorach. W RFN w 2018 roku jedynie 512 spośród 875 wojskowych lotników spełniło te wymagania. Oznacza to, że 42 proc. personelu latającego ćwiczyło za mało.

Bulwarówka "Bild" komentując całą sytuację określa ją słowem "hańba".

"Wciąż jeszcze są młodzi ludzie, którzy decydują się na służbę w Bundeswehrze. Bo spodziewają się ciekawej satysfakcjonującej pracy. Bo chcą służyć Niemcom i są nawet gotowi, w razie potrzeby, ryzykować swoje życie. To zaangażowanie jest jednak wdeptywane w błoto przez polityków, którzy odmawiają im koniecznych środków" - pisze "Bild".

Niemieckie lotnictwo wojskowe nie jest jedynym rodzajem sił zbrojnych, który doczekał się w ostatnich dniach negatywnej uwagi mediów. W związku z debatą nad ewentualnym zaangażowaniem marynarki wojennej w cieśninie Ormuz pełnomocnik Bundestagu ds. Bundeswehry Hans-Peter Bartels przypomniał we wtorek, że Deutsche Marine jeszcze nigdy nie była tak mała.

Bundeswehra od lat ma kłopoty, które są pokłosiem wprowadzenia w 2011 roku armii zawodowej i chronicznego niedofinansowania.

Niemcy od dawna są krytykowane - głównie przez administrację prezydenta USA Donalda Trumpa - za przeznaczanie zbyt niskiego odsetka PKB na obronność. W 2014 roku podczas szczytu NATO w Newport państwa Sojuszu zobowiązały się, że w ciągu 10 lat będą podnosić wydatki na cele wojskowe, by osiągnęły one poziom 2 proc. PKB. Niemcom trudno będzie spełnić nawet własną późniejszą obietnicę - 1,5 proc.

Zwiększanie środków przeznaczanych na obronność jest niepopularne wśród lewicowego, antyamerykańskiego, pacyfistycznego elektoratu w Niemczech. Walcząca o jego względy, współrządząca w Niemczech socjaldemokracja, której polityk Olaf Scholz kieruje resortem finansów, nie jest zatem skora do zwiększania budżetu Bundeswehry. Założenia planów budżetowych na lata 2020-2023 przewidują wręcz obniżenie odsetka PKB przeznaczanego na obronność.

Z sondażu przeprowadzonego w lutym wynika, że społeczeństwo niemieckie jest w tej kwestii podzielone. 44 proc. ankietowanych chce zwiększenia finansowania wojska, 31 proc. uważa, że powinno ono pozostać na obecnym poziomie, a 19 proc. chce obniżenia wydatków.

24 lipca, po zaprzysiężeniu na stanowisku ministra obrony Annegret Kramp-Karrenbauer obiecała, że będzie dążyć do osiągnięcia 2 proc. PKB w wydatkach na wojsko. Jednak natychmiast sprzeciw wobec takich zamiarów wyraził szef frakcji SPD w Bundestagu Rolf Muetzenich.

>>> Czytaj też: Niemieckie media o strzelaninach w USA: Zagrożeniem są nie tylko islamscy terroryści, ale również prawicowi mężczyźni