6 listopada o godz. 3 czasu lokalnego doszło do ataku bojówki na posterunek przygraniczny w południowej części okręgu Rudaki przy granicy z Uzbekistanem (60 km od stolicy kraju Duszanbe). W wyniku starcia zginęli policjant i strażnik graniczny, a napastnicy zdobyli 5 sztuk karabinków Kałasznikowa. Władze Tadżykistanu oskarżyły o zorganizowanie ataku Państwo Islamskie, które 7 listopada potwierdziło odpowiedzialność za zamach.
W oficjalnym komunikacie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Państwowego Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego (GKNB) podano, że grupa liczyła ok. 20 osób, zamaskowanych i uzbrojonych w karabiny Kałasznikowa. Siły rządowe podjęły natychmiastową akcję w celu schwytania sprawców i w ciągu kilku godzin po ataku udało się otoczyć napastników. W starciu zginęło 15 z nich, a 5 schwytano, odzyskano też skradzioną broń. Nie było żadnych strat po stronie sił rządowych - mówi prof. Olędzki. Dodaje, że według Centralnej Dyrekcji Straży Granicznej grupa napastników wjechała do kraju 3 listopada z okręgu Qalai-e Zal w afgańskiej prowincji Kunduz, choć afgańskie siły policyjne mają co do tego wątpliwości.
Pozornie więc sprawa jest wyjaśniona i zamknięta. Jednak oficjalne komunikaty rodzą pewne wątpliwości, co do faktów i rzeczywistego wyjaśnienia całego zajścia. W informacji władz z 6 listopada jest mowa o dwóch ofiarach ataku, a 8 listopada Radio Ozodi podało informację uzyskaną od władz lokalnych o 6 zabitych (5 strażnikach granicznych i 1 policjancie). Niezgodności pojawiają się również w oficjalnych informacjach o liczbie ujętych napastników – GKNB mówi o pięciu, a MSW tylko o czterech. Dalsze niejasności pogłębiły opublikowane przez MSW zdjęcia spalonych aut i zabitych napastników - tylko jedno z częściowo spalonych ciał ma związane z tyłu ręce. Ministerstwo odmówiło wyjaśnień w tej sprawie.
Kolejną budzącą wątpliwości kwestią - jak podkreśla prof. Olędzki w komentarzu dla PAP - jest przejazd czterech aut z 20-osobowym oddziałem od miejsca domniemanego przekroczenia granicy do miejsca ataku. Te dwa punkty dzieli ponad 200 km. Wobec stanu permanentnego zagrożenia w kraju, siły policyjne często kontrolują pojazdy, więc napastnicy podjęli całkowicie zbędne ryzyko schwytania i udaremnienia akcji. Dodatkowo wygląda na to, że atakujący nie byli uzbrojeni, bowiem odzyskano tylko 5 sztuk broni pochodzącej z napadniętego posterunku.
Brak jest też istotnych informacji: co napastnicy robili i gdzie przebywali w okresie od 3 do 6 listopada. Nie jest również wyjaśnione dlaczego zwlekali trzy dni z przeprowadzeniem ataku i do kogo należały auta z tadżyckimi tablicami rejestracyjnymi, którymi poruszali się po kraju.
Pomimo upływu kolejnych dni od zamachu, nie pojawiły się kolejne oficjalne komunikaty, które w jakikolwiek sposób wyjaśniałyby nagromadzone niejasności i sprzeczności. Najwyraźniej dla władz republiki sprawa jest definitywnie wyjaśniona i zamknięta - uważa prof. Olędzki. (PAP)