Zdaniem prezydenta rząd Borisowa nie działa w interesie bułgarskich obywateli, a kraj dotknął najbardziej niebezpieczny kryzys w historii trwającej od 30 lat transformacji politycznej.

„Jesteśmy świadkami ostrego kryzysu na wszystkich szczeblach. Brakuje woli do walki z korupcją i malwersacjami, systematyczne naruszanie prawa i zasad moralnych doprowadziło do paraliżu wielu systemów socjalnych i instytucji" - ocenił Radew.

Prezydent przypomniał o kryzysie wodnym w mieście Pernik, którego mieszkańcy od ponad dwóch miesięcy są pozbawieni regularnych dostaw wody, o masowym spalaniu importowanych z zagranicy odpadów zatruwającym powietrze. „Bułgaria nie jest śmietniskiem i nikt nie ma prawa narażać na ryzyko zdrowia obywateli, aby mała grupa biznesmenów czerpała z tego zyski, korzystając z protekcji państwa” – powiedział prezydent.

„Ustawodawstwo staje się w zakładnikiem interesów lobbystów, a tymczasem ubóstwo i nierówności społeczne pogłębiają się. Handluje się nawet suwerennością kraju w imię ochrony własnych interesów” – podkreślił prezydent.

Reklama

Według głowy państwa instytucje, mające bronić prawa, nie przestrzegają go i przekształcają się w instrument władzy, który narusza wolności obywatelskie.

„Wszystkiemu temu należy położyć koniec” - podkreślił Radew i wezwał Bułgarów do zjednoczenia się dla dobra państwa, dodając, że stanie u boku obywateli w walce o ich prawa.

Radew wystosował swój apel tydzień po ataku, który przypuściła na niego prokuratura; zakwestionowała ona gwarantowany przez konstytucję immunitet prezydenta, a następnie opublikowała nagrania z podsłuchu, mające świadczyć o ciążącym na nim konflikcie interesów.

Zdaniem ekspertów prawnych podsłuchiwanie głowy państwa i publikowanie nagrań jest sprzeczne z prawem i grozi pozbawieniem wolności do lat pięciu. W sprawie, której dotyczyły udostępnione nagrania, powołana przez parlament komisja uznała w sierpniu 2019 roku, że konfliktu interesów nie było.

Oświadczenie prezydenta o wycofaniu politycznego poparcia dla rządu nie ma mocy prawnej. Prezydent zgodnie z konstytucją ma ograniczone uprawnienia, a jego weto parlament może odrzucić zwykłą większością.

Ale prezydent, który jest wybierany w głosowaniu bezpośrednim, od objęcia urzędu pozostaje politykiem o najwyższym, ponad 50-procentowym poparciu. A zatem jego apel nie pozostanie bez odzewu, zwłaszcza ze względu na rosnące napięcia społeczne, które są pochodną problemów wymienionych przez Radewa w jego wtorkowym wystąpieniu.

Premier Bojko Borisow w odpowiedzi na oświadczenie prezydenta stwierdził, że szef państwa nie wybierał rządu, więc jego stanowisko w sprawie zaufania do gabinetu nie ma znaczenia. "Nie mamy punktów styczności z urzędem prezydenta" - podkreślił. Zdaniem Borisowa prezydentowi "puściły nerwy z powodu problemów z prokuraturą”.

Ewgenia Manołowa (PAP)