Seria niefortunnych zdarzeń – tak można podsumować ostatnie dni z perspektywy Prawa i Sprawiedliwości. Styczeń upłynął pod znakiem przeciągającego się konfliktu wokół wymiaru sprawiedliwości. Mogłoby się wydawać, że to po prostu kolejny miesiąc forsowania kontrowersyjnej reformy. Gdyby nie to, że już wtedy pojawiły się pierwsze zgrzyty w drużynie dobrej zmiany. Z jednej strony ziobryści, zwolennicy ostrego kursu wobec środowiska sędziowskiego, z drugiej gowinowcy, apelujący o obniżenie temperatury sporu i dyskusję. Gdzieś pomiędzy nimi balansował Jarosław Kaczyński. Nie autoryzował swoją obecnością konwencji Solidarnej Polski Ziobry (przesłał tylko list odczytany przez jego współpracownika, Krzysztofa Sobolewskiego), ale dał zielone światło ustawie dyscyplinującej sędziów.

Nieoczekiwane przyspieszenie

W lutym wydarzenia przyspieszyły na tyle, że od pewnego momentu ciężko było nadążyć. Najpierw po dwuletniej batalii partia rządząca ustąpiła w sprawie list poparcia kandydatów do KRS. Ich ujawnienie można rozpatrywać jako gest w kierunku Komisji Europejskiej i Trybunału Sprawiedliwości UE. To stamtąd może nadejść cios w formie środków tymczasowych (np. zawieszenia Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego) i dotkliwych kar finansowych. Publikacja osławionych list niemal zbiegła się w czasie z terminem odpowiedzi, jakiej polski rząd miał udzielić TSUE w sprawie funkcjonowania nowej, najbardziej krytykowanej izby SN. PiS próbował przekonywać, że odtajnienie podpisów zamyka temat legalności obecnej Krajowej Rady Sądownictwa. Tak się jednak nie stało. Wątpliwości budzi wciąż to, czy sędzia Maciej Nawacki miał wymaganą liczbę podpisów pod swoją kandydaturą (minimum 25), sposób ich zbierania (czy nie były składane in blanco) oraz to, że część sygnatariuszy za rządów PiS zostało oddelegowanych do Ministerstwa Sprawiedliwości lub awansowało do sądu wyższej instancji. Teraz wszyscy nerwowo wyczekują wymiany I prezesa Sądu Najwyższego. Jako że kadencja Małgorzaty Gersdorf kończy się 30 kwietnia, można sądzić, że na finiszu prezydenckiej kampanii partię rządzącą czeka kolejna ciężka batalia.
W tym miesiącu celny cios – pierwszy od dawna – wyprowadziła opozycja, atakując PiS za to, że woli przeznaczyć 2 mld zł na państwowe media niż na onkologię. Politycy lansujący ten przekaz sami przyznają, że jest w tym spora doza populizmu. – Inaczej by to wyglądało, gdybyśmy porównali onkologię np. z wydatkami na nowe drogi czy obronność. Ale udało się ją zestawić z pieniędzmi na TVP i prorządową propagandę. I trudno było tego bronić, nawet PiS – przekonuje nas jeden z parlamentarzystów opozycji. Zresztą PiS niechcący sam zadbał, by temat „onkologia vs. TVP” zdominował pierwszą fazę kampanii prezydenckiej. Środkowy palec poseł Joanny Lichockiej i jej późniejsze dziwaczne tłumaczenia („przesuwałam energicznie palcem pod okiem”) do dziś są darmowym paliwem dla opozycji.
Reklama
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP