Ton tej oceny wydaje się sprzeczny z przesłaniem wynikającym z wcześniejszej o zaledwie 24 godziny wypowiedzi Jeana-Claude'a Tricheta, prezesa Europejskiego Banku Centralnego. Po spotkaniu szefów światowych banków centralnych w Bazylei mówił on o „punkcie przegięcia”. Inaczej mówiąc (i biorąc poprawkę na ostrożność szefów banków centralnych) recesja sięgnęła dna i następuje zmiana tendencji. Wprawdzie prezes EBC wypowiadał się w kontekście globalnym, ale ostatnie dane – zwłaszcza dotyczące niemieckiego eksportu i zamówień w przemyśle – sugerują, że to samo może następować w Europie kontynentalnej.
Co się więc właściwie dzieje? Najłatwiejsze to uwierzyć, że MFW zawsze zapowiada złe wiadomości – zwłaszcza że w ostatnich miesiącach bycie pesymistą okazało się bezpieczniejsze. MFW podkreśla jednak zagrożenia, jakie nadal stwarza osłabiony sektor finansowy. Przywrócenie zaufania i zmniejszenie stopy zapożyczenia w tym sektorze także wymaga czasu. „Załamanie jest zsynchronizowane w skali globalnej i z tego względu Europa ma ograniczoną możliwość na skorzystaniu z ożywienia, wywołanego eksportem” – stwierdza MFW. Otwartość gospodarek Europy sprawia, że są one bardziej niż USA podatne na skutki spadku globalnego popytu i że – co logiczne – dojście do ożywienia potrwa w niej dłużej, zwłaszcza iż dane o bezrobociu dopiero zaczynają odzwierciedlać skalę załamania.
Nie należy również zapominać, że przed kryzysem gospodarki europejskie uważano za sklerotyczne w porównaniu z modelem amerykańskim. Pesymistów w ich podejściu utwierdzą zapewne dane o produkcji przemysłowej w strefie euro, które – jak świadczą ogłoszone już wyniki Francji i Włoch – nie będą zapowiadać rychłego powrotu do wzrostu. Spodziewane w piątek dane o produkcie krajowym brutto w pierwszych trzech miesiącach roku wykażą zapewne, iż w strefie euro skurczył się on bardziej niż w USA i w Wielkiej Brytanii i że w ujęciu kwartalnym jego spadek był szybszy niż w końcu 2008 roku. Skoro jednak recesja mogła już osiągnąć swoje dno, tak samo może być z pesymizmem ekonomistów. Niektórzy zresztą starają się już odwrócić tendencje przewidywań. Michael Heise, ekonomista w niemieckiej firmie ubezpieczeniowej Allianz, udowadnia, że sami progności postępują „procyklicznie”, co oznacza, że gdy czasy są ciężkie, trudno im sobie wyobrazić, iż okres za horyzontem może być lepszy. Poza tym skoro większości ekonomistów nie udało się przewidzieć szybkości i skali recesji, to „jak mogą być pewni, że na ożywienie musimy czekać do połowy 2010 roku?”. Pan Heise szczególny optymizm wykazuje wobec gospodarki niemieckiej – co zresztą byłoby korzystne dla całego kontynentu. Dowodzi on, że w najbliższych miesiącach pojawią się pozytywne skutki polityki fiskalnej i monetarnej i że straty w produkcji można będzie stosunkowo szybko nadrobić. Jego zdaniem gospodarka Niemiec skurczy się w tym roku „tylko” o 3,5 proc., choć MFW przewiduje, że o 5,6 proc. Na następny rok przewiduje wzrost PKB o 2 proc. (MFW – spadek o 1 proc.), czyli niemal tyle samo, co w USA. Czy ta prognoza to tylko fantazja? Być może, ale ekonomista Allianzu dowodzi, że ostatnich odczytów wskaźnika nastrojów w biznesie Ifo nie da się pogodzić z prognozami spadku PKB o 5 czy 6 proc. Na podstawie danych z przeszłości można sądzić, że gdyby do końca roku wskaźnik Ifo utrzymał się na poziomie z I kwartału, PKB skurczyłby się tylko o jakieś 2 proc. Podobne wnioski dla całej strefy euro można wyciągnąć ze wskaźnika nastrojów menedżerów zaopatrzenia. Ostatnie miesiące wskazują na wyraźnie wolniejsze słabnięcie aktywności. Zdaniem Chrisa Williamsona, ekonomisty z firmy Markit, prognozy dla strefy euro często są zbyt ponure. – Niedługo prawie wszyscy będą je korygować w górę – mówi. Może wtedy nawet prognozy MFW staną się trochę bardziej radosne.
Reklama