Rzecz jasna oznaczało to spadek indeksu największych spółek poniżej 2000 pkt., ale takie ryzyko też wszyscy brali pod uwagę. A potem - i to też nikogo nie zdziwiło - nasi inwestorzy zaczęli odrabiać straty. Nie było nawet potrzeby zbliżania się do obszaru wsparcia zaczynającego się w okolicach 1900 pkt. Rynek odbił się w górę już 60 pkt. powyżej tej granicy.

Odrabianiu strat sprzyjały popołudniowe dane makroekonomiczne z amerykańskiej gospodarki. Liczba rozpoczętych budów domów wzrosła w maju o 17,2 proc., gdy oczekiwano tylko 7-procentowego wzrostu. I pewnie dzień skończylibyśmy na plusie, gdyby nie słabe wieści z frontu produkcji przemysłowej w USA, która spadła o 1,1 proc. To dlatego WIG20 na koniec dnia spadł o 1,35 proc. do poziomu niemal 1980 pkt.

Czy kolejna próba powrotu ponad granicę 2000 pkt. nastąpi już dzisiaj? To, niestety, wątpliwe. W świetle kolejnej nie najlepszej sesji w Ameryce rynki europejskie będą zapewne dążyły w kierunku kontynuacji korekty. Dodajmy, że korekty całkiem zrozumiałej po 30-40 procentowym wiosennym rajdzie indeksów w górę. Choć trzeba powiedzieć, że akurat nasz rynek mimo wszystko wygląda dość mocno. Każdy spadek o 1-1,5 proc. jest natychmiast wykorzystywany do uzupełniania portfeli. Trudno sobie wyobrazić jakąś głęboką korektę w Warszawie. Duża łatwiej kreślić scenariusz zakładający falowanie w strefie 1900-2000 pkt. i czekanie na kilka lepszych danych makro, które będą sygnałem do ponownego ruchu w górę.