Czy RPP powinna dążyć do jak najszybszego obniżenia inflacji, żeby spełnić inflacyjne kryterium konwergencji?

Oznaki globalnego ożywienia i spadek awersji do ryzyka skłaniają inwestorów do ponownego zainteresowania rynkami wschodzącymi, w szczególności tymi, które stosunkowo dobrze radzą sobie z kryzysem. Dotyczy to również Polski i przekłada się to na napływ kapitału portfelowego. Nasileniu tego zjawiska może sprzyjać utrzymywanie dysparytetu stóp procentowych pomiędzy Polską a strefa euro, poprzez wzrost liczby transakcji typu carry trade. Chodzi o zaciąganie zobowiązań w euro i lokowaniu tych środków w wyżej oprocentowane aktywa nominowane w złotych. To w oczywisty sposób przyspieszałoby aprecjację złotego. Fakt, że euro kosztuje dziś ponad 4 zł jest jednym z powodów, dla których polska gospodarka radzi sobie relatywnie nieźle z kryzysem gospodarczym. Kanał kursowy nie powinien być w związku z tym nadmiernie używany do walki z i tak stopniowo słabnącą inflacją.

Rada jednak w swoich komunikatach podkreśla, że do strefy euro powinniśmy wejść najszybciej, jak to tylko możliwe.

Trzeba się zastanowić nad utrzymywaniem tego zapisu w informacjach po posiedzeniach RPP. Jest wyraźny rozdźwięk: skoro wiadomo, że w polityce fiskalnej nie jesteśmy w stanie w krótkim czasie osiągnąć konsolidacji i kryterium deficytu finansów publicznych nie będzie szybko spełnione, to nie ma sensu używać polityki pieniężnej, aby szybko realizować kryterium inflacyjne. Tym bardziej, że niższe stopy procentowe mogą wspierać rząd w walce z deficytem finansów publicznych. Zbijanie inflacji za wszelką cenę przyniosłoby dziś więcej szkody niż pożytku. Do korytarza ERM2 w perspektywie roku raczej i tak nie wejdziemy. Walka z inflacją stopami procentowymi spowoduje natomiast pogorszenie warunków ekonomicznych, bo przez szybką aprecjację złotego zmniejszylibyśmy konkurencyjność polskiej gospodarki. Ponadto, na nowo pojawiłaby się większa nierównowaga zewnętrzna.

Reklama

Czy inflacja będzie spadać? Jak szybko jesteśmy w stanie spełnić kryterium inflacyjne?

W sposób naturalny wynikający ze słabości popytu i stopniowej powolnej aprecjacji powinniśmy mieć wskaźnik na poziomie 2,5 proc. na koniec 2010 roku. Wiele tu jednak zależy od tego, co się wydarzy po stronie cen regulowanych administracyjnie i jak będą się kształtowały ceny energii. W obu przypadkach RPP ma niewiele do powiedzenia, większa jest za to rola rządu. Jeśli rząd uwolni ceny energii dla gospodarstw domowych, to mogą one wzrosnąć nawet kilkanaście procent. A wiele wskazuje na to, że dojdzie do uwolnienia cen: patrząc długoterminowo mamy zbyt mało mocy wytwórczych w energetyce w porównaniu do oczekiwanych potrzeb, poza tym w procesie prywatyzacji energetyki potencjalni inwestorzy mogą żądać zagwarantowania możliwości kształtowania cen. RPP nie ma więc stuprocentowego wpływu na inflację. Najlepszy przykład to lipcowy wpływ wymiany banderol i zwiększonej akcyzy na papierosy, co skutkowało wzrostem inflacji.

W zakresie spełnienia kryterium inflacyjnego: to zależy to m.in. od tego, jak będą wyglądały procesy inflacyjne w krajach UE. Mimo wszystko wydaje mi się, że wartość referencyjna stopniowo zacznie się podnosić, choć będzie to powolny proces. Jeżeli uda się osiągnąć cel inflacyjny NBP, czyli 2,5 proc. - to powinniśmy spełnić kryterium. Na razie jednak inflacja u nas cały czas nie chce spadać, a w strefie euro nie chce rosnąć. To się może przeciągać w czasie. Ale najpóźniej w I połowie 2011 roku powinniśmy spełniać kryterium.