Poprzednik pani Ashton, Peter Mandelson, zareagował na zalew taniego importu, nakładając w 2006 roku cło na skórzane obuwie z Chin i Wietnamu według stawek odpowiednio 16,5 i 10 proc. Tamta decyzja podzieliła złożoną z 27 krajów Unię Europejską i jej przemysł skórzany wyceniany na 13 mld euro rocznie. Teraz pani Ashton przypadło w udziale podjecie decyzji, czy przedłużyć okres obowiązywania tych antydumpingowych ceł na okres do pięciu lat, czy pozwolić mu wygasnąć.
Z projektu zaleceń, jaki pani komisarz przedstawiła w ubiegłym tygodniu, wynika, że ona sama skłania się raczej ku przedłużeniu. Ostateczna decyzja ma zapaść w listopadzie, a przedtem można się spodziewać gorączkowych przetargów między państwami i firmami. Podejmując decyzję, lady Ashton musi się liczyć z ewentualnymi zarzutami (zwłaszcza ze strony Hiszpanii i Włoch), że pozostawiła własnemu losowi małe firmy obuwnicze borykające się z kryzysem i z zagraniczną konkurencją. Według danych Komisji Europejskiej w latach 2001–2005 udział europejskich producentów w unijnym rynku zmalał z 65 do 40 proc., przede wszystkim za sprawą Chin i Wietnamu.
Zwolennicy ceł podkreślają, że przyczyniły się one do stabilizacji udziału w rynku producentów europejskich kosztem wzrostu cen obuwia dla konsumenta zaledwie o 1,50 euro za parę. Z kolei wielkie sieci detaliczne i wielkie marki, m.in. Clarks i Adidas, kontrargumentują, że Europejczycy nie chcą nisko opłacanej pracy, jaką jest robienie butów, i że po to, by utrzymać konkurencyjność, zmuszone są zlecać produkcję gdzie indziej.
Wtórują im zwolennicy wolnego handlu, którzy uważają, że przedłużenie obowiązywania ceł mogłoby wprowadzić jeszcze więcej napięć w stosunkach z Chinami i dać podstawy do zarzutów, że skarżąca się na protekcjonizm w innych częściach świata Unia sama go uprawia. Fredrik Erixon z ośrodka badań i analiz European Centre for International Political Economy mówi: – To jest przypadek ważny, bo wysoce polityczny.
Reklama
Sprawa dojrzała właśnie teraz, gdy przewodniczący Komisji José Manuel Barroso i państwa członkowskie zaczęli uzgadniać skład następnej Komisji. Analitycy uważają, że decyzja co do ceł może przesądzić o szansach lady Ashton na kolejną kadencję. – Ona wychodzi ze skóry, żeby uzyskać ponowne zatwierdzenie i żeby czegoś nie sknocić – mówi pewien lobbysta. Komisja potwierdziła obietnicę lady Ashton „skrupulatnego przestrzegania prawa” i rozpatrzenia wszystkich materiałów dowodowych.
Rok temu o tej samej porze wielu specjalistów w dziedzinie handlu z niepokojem przyjmowało wiadomość o nominacji ówczesnej przewodniczącej Izby Lordów na stanowisko zajmowane poprzednio przez lorda Mandelsona. Uważano, że brak jej specjalistycznej wiedzy i doświadczenia poprzednika, ale teraz jednogłośnie przyznaje się, że dobrze sobie radziła w bardzo niesprzyjającym środowisku handlowym, w którym, ogólnie rzecz biorąc, Unii udało się nie popaść w protekcjonizm.
Rozmowy w sprawie handlu światowego w ramach rundy Doha nadal tkwią w martwym punkcie, ale za to lady Ashton pchnęła naprzód (mimo sprzeciwu europejskich producentów samochodów) sprawę zamierzonej umowy handlowej z Koreą Pd. i rozstrzygnęła długotrwały spór z USA o import wołowiny z hormonami. Współpracownicy lady Ashton mówią, że kiedy słabło powszechne poparcie dla wolnego handlu, ona podkreślała, że dyplomacja musi wspomagać twarde rozmowy w sprawie ceł.
Niedawno powiedziała: – Nadal uważam, że za mało robimy w kierunku wyjaśnienia społeczeństwu, dlaczego protekcjonizm jest nieskuteczny i że często nie odpowiadamy na emocjonalne reakcje, stawiające znak równości między handlem a utratą miejsc pracy, pokazywaniem tych gospodarczych możliwości, jakie handel zawsze niesie za sobą. Przez takie zaniechania nie ułatwiamy sobie zadania jako ministrowie handlu.