Amerykanie zacierają ręce. Taki trend zapewni spadek bezrobocia sięgającego dziś 10 proc. Ale w Europie narasta wściekłość pracowników, którzy tracą zajęcie. Robotnicy zakładów Mercedes-Benz w Sindelfingen koło Monachium w grudniu po raz pierwszy od lat zastrajkowali. Wcześniej dwukrotnie wycofywano produkcję różnych elementów, aby obniżyć koszty pracy, ale nikt się nie buntował.

Gospodarka niemiecka coraz bardziej odczuwa skutki słabnącego dolara. Firmy tracą na eksporcie, który staje się coraz droższy i tym samym mniej konkurencyjny. Koncerny, jak Daimler AG, Airbus, stalowy kolos ThyssenKrupp czy wytwórcy maszyn nie mają wyjścia, jak przenieść część produkcji do USA.

>>> Czytaj też: "Słaby dolar to dobra wiadomość dla firm USA"

Wcześniej eksporterzy bronili się przed zmianami kursu dolara do euro transakcjami typu forward, które za niewielką opłatą zapewniały stały kurs wymiany. Było to jednak dobre na krótką metę, rok najwyżej dwa. Stąd jedyna opcja dla producentów samochodów, maszyn czy samolotów: przenosić część produkcji do strefy dolara.

Reklama

Przenoszenie produkcji frustruje

Dla pracowników zakładów Mercedes-Benz przeniesienie produkcji C-Class do Ameryki jest wielkim ciosem. To podręcznikowy przykład, jak słaby dolar eliminuje z rynku niemieckiego wiele miejsc pracy dla robotników i nie tylko w przemyśle samochodowym. Podobnie czyni wspomniany ThyssenKrupp.

Prezes koncernu Ekkehard Schulz twierdzi, że firm nie będzie w dłuższym czasie konkurować na rynkach światowych z wyrobami wytwarzanymi tradycyjnie w Zagłębiu Ruhry. - Coraz trudniej będzie nam udawać, że rynek amerykański jest atrakcyjny dla eksportu niemieckiego - przyznaje.

>>> Czytaj też: "Słaby dolar cieszy amerykańskich eksporterów"

Dlatego ThyssenKrupp zainwestował 7 mld euro w dwie nowe huty poza Europą, które ruszą na początku 2010 r. Pierwsza w Brazylii, druga na południu Stanów. Będą głównie wytwarzać blachy i profile używane do produkcji aut, w tym modeli Mercedes-Benz i BMW w USA.

Nowe rozdanie kart

Trudno przewidzieć, czy ów trend zmieni się najbliższych latach. Ciężko będzie bowiem dolarowi, jako walucie światowej, odzyskać dawną moc. - Jestem co do tego zdecydowanym pesymistą - mówi Michael Burda, prof. ekonomii na Uniwersytecie Humbolda w Berlinie.

Dotychczasowa wiara w możliwości gospodarcze Ameryki została zachwiania przez dwucyfrowe bezrobocie, słabnący w oczach sektor bankowy oraz szybko powiększający się deficyt budżetowy i rosnące zadłużenie kraju. W tych warunkach jedynym słusznym rozwiązaniem jest spadek kursu dolara do innych kluczowych walut na świecie.



Zwłaszcza, że w gospodarce globalnej zachodzą zasadnicze zmiany w wyniku kryzysu finansowo, kładące kres niepohamowanej konsumpcji Amerykanów, którą finansowały głównie Chiny. Obecnie dochodzi do nowego rozdania kart, gdzie ważnymi dźwigniami stają się kursy wymiany walut.

Tani dolar pozwala Amerykanom eksportować coraz więcej i importować coraz mniej. Powoli wraca równowaga w bilansie handlowym, a potężne bezrobocie ma szansę spaść do sensownego poziomu, na czym ekipie prezydenta Obamy bardzo zależy. - Dlatego administracja USA niewiele faktycznie robi, aby wzmocnić kurs dolara - mówi prof. Burda. - Jego dewaluacja ułatwia w elegancki sposób spłatę zadłużenia - dodaje.

>>> Czytaj też: "Europa chce silnego dolara"

W Waszyngtonie nikt się nie przejmuje, że odbywa się to kosztem Europejczyków, zwłaszcza ze strefy euro. Aprecjacja euro jest dziś główną przeszkodą w rozwoju eksportu krajów Europy. Zwłaszcza dla paneuropejskich firm, jak koncern EADS, który w III kwartale stracił ponad 700 mln dolarów, twierdzi Bloomberg.
Airbus ma dylemat, gdyż za samoloty płaci się w dolarach, a produkuje wyłącznie w Niemczech, Francji i Hiszpanii. Dlatego szef EADS Lous Gallois powtarza od pewnego czasu, że gdy dolar traci 10 centów do euro, to kosztuje grupę ok. 1 bln euro.

Niepohamowany exodus

Aby stać się bardziej konkurencyjnym Airbus coraz częściej przenosi produkcje części i prace typu R&D do krajów, gdzie jest tańsza siła robocza. Stąd rozwój współpracy z fabrykami i uczelniami w Polsce. Już pod koniec 2008 r. Airbus zaczął montować samoloty A320 w Tianjin w Chinach. Ma też ok. tuzina ośrodków inżynieryjnych w różnych krajach świata: w Rosji, Indiach i USA.

Exodusu produkcji nie da się powstrzymać. Przynajmniej na razie. Wiele prognoz mówi, że euro nadal będzie się umacniać. Ekonomista z Essen Ansgar Belek przewiduje nawet, że kurs może dojść do 1,70 dolara za euro.

>>> Czytaj też: "Trichet wspiera mocnego dolara"

Nie wróży to dobrze dla Niemiec, lidera światowego eksportu w 2008 r., a teraz już drugiego po Chinach. Choć tylko 13 proc. wywozu Niemiec trafia do strefy dolara, to skupia się w kluczowych gałęziach przemysłu: produkcji maszyn, chemikaliów, elektroniki, a przede wszystkim w przemyśle samochodowym.

Gdy prezes Daimlera Dieter Zetsche na spotkaniu z robotnikami fabryki Mercedesa w Sindelfingfen obiecał, że utrata 1800 miejsc pracy przy produkcji C-Class zaowocuje nowymi 2 tys. w innych obszarach, wygwizdano go. Gdy trzy lata temu w podobnej sytuacji mówił o likwidacja nawet 6 tys. miejsc pracy, nikt nie protestował. Teraz spotkał go wrogi tłum, nad którym górował transparent: „Zetsche musi odejść!”.

ikona lupy />
Kurs euro w relacji do dolara / Forsal.pl
ikona lupy />
Wielcy eksporterzy uzależnieni od sprzedaży poza Europą / Forsal.pl