JĘDRZEJ BIELECKI:
    
    
        Jak pan ocenia 10 lat z 35-godzinnym tygodniem pracy we Francji? Udało się pokonać bezrobocie? Czy inne kraje UE powinny pójść za przykładem francuskim?
    
    
        MARC STOCKER*:
    
    
        Niektóre państwa, jak Niemcy czy Belgia, w ostatnim roku w obliczu kryzysu też zaczęły ograniczać ustawowy czas pracy, aby powstrzymać masowe zwolnienia pracowników. Mam jednak nadzieję, że to tylko przejściowe rozwiązanie.
    
    
        Nie wierzy pan w jego skuteczność?
    
    
        Europy nie stać na takie pomysły. Ludność kontynentu się starzeje. W przyszłości każdy pracownik będzie musiał utrzymać coraz więcej osób na emeryturze. Wtedy trzeba będzie z niego „wycisnąć wszystko”. Natomiast ograniczenie czasu pracy zmniejsza potencjał gospodarki. Jeśli pójdziemy w tym kierunku, finanse publiczne Unii tego nie wytrzymają. System się załamie.
    
    
        Ile powinni pracować Europejczycy – 38, 40, 42 godziny tygodniowo?
    
    
        To zależy od poziomu rozwoju gospodarki danego kraju. Tu nie ma jednej reguły, a Bruksela nie powinna w to ingerować. Moglibyśmy uniknąć wydłużenia czasu pracy i utrzymać konkurencyjność wobec Chin pod jednym warunkiem: że proporcjonalnie obniżymy zarobki. A na to nie ma zgody politycznej. Dodatkowo oznaczałoby to, że wzrost gospodarczy w Unii stanąłby w miejscu. Musielibyśmy zadowolić się tym, co mamy.
    
    
        Francja będzie odchodzić od rozwiązań zaproponowanych przez socjalistów 10 lat temu?
    
    
        Nicolas Sarkozy już wprowadził bardzo wiele wyjątków do ustawy o 35 godzinach: ci, którzy tego chcą, mogą pracować więcej. Problem w tym, że te nadgodziny są subsydiowane przez państwo. Nawet on w obliczu kryzysu nie odważył się ostatecznie cofnąć ustawy o 35 godzinach pracy. Ale taki system subsydiowania pracy w długim okresie nie jest do utrzymania.
    
    
