Publikowane w czwartek dane makro były znowu niezłe. Raport o tygodniowej zmianie na rynku pracy był na pozór dla byków niekorzystny, bo ilość nowych wniosków o zasiłek wzrosła z 474 do 480 tys. (oczekiwano spadku). Jednak średnia czterotygodniowa spadła po raz piętnasty z rzędu. Spadła też znowu ogólna ilość pobieranych zasiłków. W sumie można ten raport uznać za neutralny. Jednoznacznie pozytywne było to, że z 16,7 do 20,4 pkt. wzrósł indeks Fed z Filadelfii – oczekiwano małego spadku. Jednak od kilku miesięcy reakcje rynków na regionalne wskaźniki koniunktury są ospałe, wiec i tym razem też tak było. Indeks wskaźników wyprzedających (LEI) od dłuższego już czasu nie ma większego znaczenia prognostycznego, ale z pewnością pozytywne było, że znowu wzrósł (0,9 proc.) i to mocniej niż oczekiwano (0,7 proc.).

Na rynku walutowym nadal trwała przecena euro. W nocy do głosu doszli zwolennicy dolara i kurs EUR/USD dosłownie się załamał. Trochę dziwne jest to, że z takim opóźnieniem widzimy reakcję na obniżenie ratingu Grecji. Przede wszystkim jednak to zmienione nastawienie do dolara jest odpowiedzialne za skalę umocnienia. W komentarzach pisze się, że to Fed umocnił dolara, ale to jest totalne nieporozumienie. Po posiedzeniu FOMC kurs EUR/USD ledwo drgnął, a załamał się 7 godzin później, kiedy Amerykanie już spali. W czwartek dolarowi pomagało kilka czynników: niechęć do euro (winna jest Grecja, Hiszpania, Irlandia), dobre dane makro w USA i pogorszenie nastrojów na giełdach. Przyczyny różne – skutek taki sam. Od kilku dni uprzedzałem, że teraz tak właśnie będzie się rynek zachowywał. Tak duże spadki wymagają już jednak korekty. Zobaczymy ją pod byle pretekstem.

Rynkowi akcji szkodziło (oprócz spadków cen surowców) umocnienie dolara, bo to obniża konkurencyjność amerykańskiej gospodarki. Spotkałem tak karkołomne wytłumaczenie spadku indeksów, według którego to obawa przed wzrostem stóp procentowych zwiększała podaż. Wystarczy spojrzeć na rentowność obligacji (mocno spadła), żeby stwierdzić, że to nie jest prawda. Powodem spadku indeksów i cen surowców było zamykanie pozycji otwartych w procesie carry trade, a ten proces miał źródło w rynku walutowym – w kolejnym, bardzo poważnym umocnieniu dolara. Indeksy spadły o ponad jedne procent, a S&P 500 wrócił pewnie do wnętrza obowiązującego od połowi listopada trendu bocznego. Nie zdziwię się jeśli pozostanie w nim do końca roku.

>>> Czytaj też: "Słaby dolar jak magnes przyciąga producentów do USA"

Reklama

GPW rozpoczęła czwartkową sesję podobnie jak inne giełdy europejskie – niewielkim spadkiem indeksów. Z początku nie widać było wielkiego niepokoju – gracze spokojnie rolowali kontrakty z serii grudniowej na marcową. Jednak przed południem pogarszające się nastroje na innych giełdach i prognozy KGHM zwiększyły podaż. Podobno – tak twierdzą źródła Reutersa – KGHM w 2010 będzie miał niższy zysk niż w 2009. Rynek czekał na niewielkich minusach, które zwiększyły się po publikacji danych z amerykańskiego rynku pracy. Kończyliśmy dzień, bez próby obrony, spadkiem WIG20 o 1,2 proc. Indeks ten stoi już na linii dziewięciomiesięcznego trendu i pojawiły się sygnały sprzedaży, ale kolejny spadek niczego by nie zmienił – według mnie nadal obowiązuje trend boczny: 2.200 – 2.400+ pkt.