Gdy kryzys zaczynał opanowywać polską gospodarkę, sektor małych przedsiębiorstw radził sobie stosunkowo dobrze. Dawała o sobie znać elastyczność firm i ich niebywała zdolność do szybkiego dostosowania się do zmieniającej się sytuacji. Jednak małe przedsiębiorstwa są powiązane biznesowo z większymi i problemy finansowe tych ostatnich musiały się w końcu przełożyć się na kondycję mniejszych kooperantów. Według danych GUS w I kwartale tego roku zamknięto 600 średnich przedsiębiorstw – tak złej sytuacji nie było od 2002 roku. To przekłada się na problemy ich mniejszych podwykonawców. Różne raporty wskazują, że połowa małych firm jest teraz w słabej lub złej sytuacji finansowej.
Do firm przestały docierać należności za wykonane kontrakty i nie mają środków na pokrycie kosztów funkcjonowania, których przecież nie da się łatwo i szybko ograniczyć. Wysokie opłaty za wieczyste użytkowanie (wynikające z ostatnich przeszacowań wartości nieruchomości), podatki od nieruchomości oraz czynsze za lokale komunalne – dla branż typowo usługowych to bardzo poważne obciążenie. Z powodu lawinowo rosnących kosztów zakłady usługowe są likwidowane lub przenoszone na peryferia.
A jak reagują władze samorządowe? Z ubolewaniem stwierdzam, że nie robią nic, gdy z miejskiego krajobrazu znikają tak potrzebne mieszkańcom małe zakłady usługowe. W centrach wielu miast ze świecą szukać fryzjera, szewca czy mechanika samochodowego. Z pewnością za to znajdziemy kilka banków.
Planowane przez resort infrastruktury zmiany w programie „Rodzina na swoim” zakładają wyłączenie mieszkań z rynku wtórnego z zakresu publicznego wsparcia. Jeśli spełnią się te zapowiedzi, wpłynie to negatywnie na sytuację firm budowlanych specjalizujących się w remontach mieszkań. Poza tym wycofanie finansowego wsparcia dla rodzin chcących kupić własne mieszkanie może mieć daleko idące skutki społeczne.
Reklama
To wszystko każe z ostrożnością podchodzić do głoszonych coraz śmielej opinii o odbiciu się polskiej gospodarki od dna. Są wprawdzie pozytywne symptomy – stopa bezrobocia spadła w kwietniu do 12,3 proc. z 12,9 proc. w marcu. Nie może to być jednak powód do zadowolenia. Ta tendencja jest jedynie efektem podjęcia prac sezonowych w budownictwie, rolnictwie, ogrodnictwie i turystyce. To zbyt mała i zbyt krótkotrwała poprawa, aby mówić o rzeczywistym końcu zapaści. Z ogłaszaniem końca kryzysu poczekajmy do poprawy sytuacji sektora MSP. Jeśli małe firmy nie poradzą sobie z kryzysem, nie można liczyć na powrót polskiej gospodarki na ścieżkę szybkiego wzrostu.