Właśnie modernizacji poświęcone jest rozpoczęte wczoraj Forum Ekonomiczne z udziałem Miedwiediwa i Nicolasa Sarkozy’ego w Sankt Petersburgu. Tak samo jak niedawny szczyt Rosja – UE, na którym Moskwa przekonywała Unię do współpracy: surowce i grunt pod inwestycje w zamian za zachodni kapitał i know-how. Pod modernizację zmieniono doktrynę Kremla w dyplomacji: odchodząc od prężenia muskułów a la Putin na rzecz oferowania współpracy w zamian za łagodzenie stanowiska wobec Moskwy państw takich jak Polska czy kraje bałtyckie.
Prezydent stworzył sobie zaplecze intelektualne ze zwolenników postępu, powołując do życia Instytut Rozwoju Współczesnego (Insor). W jego skład weszli kojarzeni jednoznacznie z liberalizmem ekonomiści, wśród których część miała za sobą kariery w administracji państwowej. Instytut w ostatnich miesiącach przedstawił koncepcje rozwoju kraju.
ROZMOWA
MICHAŁ POTOCKI:
Reklama
Określenie „modernizacja” robi w Rosji karierę. Państwo aż tak potrzebuje zmian?
JEWGIENIJ GONTMACHER*:
Ciągle tkwimy w XX w. Skargi na uzależnienie od sprzedaży ropy i gazu brzmią dziś banalnie, ale to nasza pięta achillesowa. W spadku po ZSRR odziedziczyliśmy mnóstwo gospodarczych, niewydolnych molochów. Tymczasem XXI w. to wiek małych przedsiębiorstw, zdolnych do innowacji. Pod tym względem wciąż znajdujemy się w latach 50. XX w. To samo można powiedzieć o naszym systemie politycznym. Miękki autorytaryzm nie przystaje do XXI w. Jeśli chodzi o obronność: armie się sprofesjonalizowały, a my wciąż powołujemy tysiące poborowych. Mamy państwo giganta, które wypełnia nieproporcjonalnie wielki obszar gospodarki. Zacofane są służba zdrowia i edukacja. Te czynniki zmuszają nas do zmian. Jeśli tego nie zrobimy, wylecimy na boczny tor światowej cywilizacji i dołączymy do państw, z którymi nikt się nie liczy.
Projekt modernizacyjny to pomysł Miedwiediewa? A może korzystał z podpowiedzi, np. pana i pańskich współpracowników?
Zanim powstał Instytut Rozwoju Współczesnego (Insor), pracowaliśmy w Centrum Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego. W 2007 r., jeszcze przed kryzysem, napisaliśmy książkę o czterech wariantach rozwoju kraju. Pierwszy to inercja, drugi – rentierski. Trzeci – kolejny zły wariant – to mobilizacja przy wzmocnieniu państwa i szukanie wroga zewnętrznego. Czwartym wariantem, jedynym dobrym, była modernizacja. Napisaliśmy, że mamy na nią 15 proc. szansy. Przekazaliśmy książkę Miedwiediewowi, najwidoczniej ją przeczytał. Nie chcę przez to powiedzieć, że to nasza zasługa, bo myśl nie jest nowa, wielu ludzi wzywało do modernizacji. Ale po kryzysie musiała zakiełkować.
Insor blisko współpracuje z administracją Miedwiediewa?
Tak, choć nie zawsze są to łatwe relacje. Jesteśmy niezależni o tyle, że nie mamy dofinansowania z budżetu. Instytut działa za pieniądze biznesu. Ale administracja często prosi nas o przygotowanie czegoś, wówczas to robimy. Nasze wnioski czasem są brane pod uwagę, czasem nie. To normalne.
Wróćmy do konkretnych problemów Rosji. Czy kwestie demograficzne również wpływają na zacofanie państwa?
Borykamy się z przedwczesną śmiertelnością. Do tego dochodzą alkoholizm, fatalny stan opieki zdrowotnej. Jeśli nie ma w kraju normalnego życia politycznego, łatwiej popaść w depresję. Do tej pory cierpimy z powodu szoku, jakiego nasz naród doświadczył w latach 90. po rozpadzie ZSRR i reformach.
Co z zależnością od surowców energetycznych? Może to dobre zjawisko – po kryzysie światowy popyt rośnie. Chiny się szybko rozwijają, będą potrzebować ropy i gazu.
Zupełnie się z tym nie zgadzam. Miedwiediew słusznie powiedział niedawno, że jeśli ropa będzie kosztować 100 dol. za baryłkę (obecnie kosztuje 74 dol. – red.), będzie to katastrofa.
Jak to?
Bo wtedy nie będziemy musieli niczego zmieniać, a pieniądze będą płynąć do Rosji. Nie należę do zwolenników Miedwiediewa, ale prezydent słusznie zauważył to, co ja i moi koledzy powtarzamy od lat. Najlepiej, gdyby ropa kosztowała 20 dol. Wtedy zaczęłoby się coś u nas zmieniać. Nadzieja na wzrost cen demobilizuje, w dodatku jest iluzoryczna. Dziś ceny rosną, ale jutro znów spadną.
W podmoskiewskim Skołkowie ma powstać miasto zaawansowanych technologii i przyciągnąć zagranicznych inwestorów. Podoba się panu ten pomysł?
Nie, bo ta idea nie ma szansy na realizację.
Dlaczego?
Najpierw trzeba wypracować podstawy instytucjonalne i wtedy można myśleć o rozwoju innowacyjności. Przy konkretnych projektach może to zadziałać, tak jak w amerykańskiej Dolinie Krzemowej. Ale ogólnie skończy się na tym, że ogrodzą miasteczko płotem i nic z tego nie wyniknie.
Zwłaszcza że dotychczasowe doświadczenia zagranicznych firm z rosyjską biurokracją nie były, oględnie mówiąc, zachęcające.
Dokładnie tak. Administracja prezydenta wysłała do Dumy projekt ustawy, która przewiduje swoistą eksterytorialność Skołkowa. Miasteczko miałoby mieć własną policję, samorząd. Drugi Hongkong. Tylko Hongkong był oddzielnym organizmem, a u nas na odwrót: z Rosji wydziela się terytorium i zakładamy, że wykiełkuje centrum nowoczesności. To nie jest nawet podobne do chińskich specjalnych stref ekonomicznych, jak Shenzhen.
Nie łatwiej pójść drogą Singapuru? Uwolnić gospodarkę, zachowując kontrolę polityczną?
Nie. W Singapurze tuż po wojnie aktywni byli komuniści, cieszący się poparciem ludności pochodzenia chińskiego. Miejscowa, kolonialna, antykomunistyczna elita w ciągu jednej nocy bez sądu rozstrzelała kilka tysięcy komunistów. I był spokój. Ale to nie jest metoda dla Rosji. Tak postąpił u nas Stalin. Mieliśmy industrializację, zbudowaliśmy bombę atomową, wysłaliśmy w kosmos Gagarina. Ale reżim nie zdecydował się na demokratyzację i skończyło się upadkiem ZSRR. W Singapurze zaś miejscowy lider, Lee Kuan Yew, zdecydował się odsunąć na boczny tor i teraz to miasto-państwo zmierza ku demokracji. Oni rozumieją, że bez niej nie mają perspektyw na rozwój. Leszek Balcerowicz słusznie kiedyś powiedział o Rosji, że to kraj rozwinięty, ale nieprawidłowo rozwinięty. To tak jakby chorego leczyć złymi lekami. Może i dojdzie do zdrowia, ale nie tak szybko, niż gdyby go leczyć poprawnie.
Dlaczego akurat teraz zaczęto tyle mówić o modernizacji? Kryzys ujawnił coś, z czego wcześniej nie zdawano sobie sprawy?
Bez kryzysu, gdyby nadal płacono nam tak wysokie ceny za surowce, nic by się nie zmieniło. Zresztą wybór był. Miedwiediew mógł powiedzieć: zamiast modernizacji weźmiemy się pod ręce, będziemy bronić kraju przed zewnętrznymi wrogami, zamkniemy granice. Ale wybrał inaczej, choć na razie tylko deklaratywnie. Zobaczymy, co będzie dalej.
*Jewgienij Gontmacher, rosyjski ekonomista, członek zarządu prezydenckiego Instytutu Rozwoju Współczesnego (Insor), wicedyrektor Instytutu Gospodarki Światowej i Stosunków Międzynarodowych Rosyjskiej Akademii Nauk
ikona lupy />
W spadku po ZSRR Rosja odziedziczyła mnóstwo gospodarczych niewydolnych molochów Fot. AFP / DGP
ikona lupy />
Dmitrij Miedwiediew / Bloomberg