Obserwator Finansowy: Zdaniem minister pracy Jolanty Fedak aby poprawić sytuację systemu emerytalnego, należałoby m.in. zachęcać cudzoziemców do osiedlania się w Polsce. To dobry pomysł?

Prof. Krystyna Iglicka: Nawet bardzo dobry. Są trzy sposoby, dzięki którym państwa mogą poprawić swoją sytuację demograficzną: polityka prorodzinna – czyli budowa żłobków, przedszkoli i wprowadzanie urlopu tacierzyńskiego, aktywizacja zawodowa zarówno osób najmłodszych jak i tych po pięćdziesiątym roku życia – jeśli zaczną pracować, do budżetu państwa wpłynie więcej pieniędzy ze składek, oraz przemyślana polityka imigracyjna. Sytuacja demograficzna poprawi się tylko wówczas, gdy są wdrożone te wszystkie programy. Skoncentrowanie się np. na samej polityce prorodzinnej nic nie zmieni.

Biorąc pod uwagę, że mamy dwucyfrowe bezrobocie – w maju jego stopa wyniosła 11,9 proc., trudno będzie przekonać Polaków do pomysłu zaproszenia do pracy cudzoziemców.

Bezrobocie jest wszędzie, nie tylko w Polsce. Cała Europa została dotknięta kryzysem w o wiele większym stopniu niż my i ta sama Europa nie zamyka drzwi przed cudzoziemcami. Imigranci nie stanowią zagrożenia dla lokalnego rynku pracy. Cudzoziemcy, którzy wyjeżdżają do pracy za granicę, są młodzi i godzą się wykonywać te prace, których bez względu na poziom bezrobocia nie chcą wykonywać miejscowi, bo zapłata za nie jest dla nich zbyt niska.

Reklama

Jak wielu imigrantów powinno przyjechać do Polski, żeby w znaczny sposób poprawiła się sytuacja budżetu czy kondycja systemu emerytalnego?

Napływ cudzoziemców powinien być systematyczny i stały, dlatego nie można określić, ilu cudzoziemców powinno się osiedlić w Polsce, żebyśmy odczuli płynące z tego korzyści. Zwłaszcza, że ten napływ trzeba cały czas monitorować ze względu na ochronę polskiego rynku pracy.

W Wielkiej Brytanii np. od 2004 r. ponad 2 mln nowych imigrantów wypracowuje rocznie około 0,8 proc. brytyjskiego PKB. A to jest około 50 mld euro. Dlatego obecnie w takich krajach jak Francja, Niemcy czy Wielka Brytania imigranci stanowią od 10 do 15 proc. mieszkańców. A w Holandii ich liczba wzrosła w ostatnich latach do 20 proc.

Gdzie powinniśmy szukać imigrantów?

Z powodów geograficznych cały czas możemy ich szukać za naszą wschodnia granicą – na Białorusi i na Ukrainie. To nie będzie dziś łatwe, bo oni mają Rosję, która jest olbrzymim rynkiem pracy, a pensje w Moskwie są znacznie wyższe niż w Warszawie. Ale z drugiej strony wielu Ukraińców pracowało w Polsce, nie byli źle traktowani, mają tu swoje kontakty i z tego powodu mogliby zechcieć wrócić. Jeśli jednak nie uda się ich pozyskać, powinniśmy postarać się o Azjatów, którzy mają do nas trochę bliżej niż np. do Niemiec czy Wielkiej Brytanii. Nie ma natomiast co liczyć na mieszkańców Afryki, którzy prędzej zatrzymają się w państwach basenu Morza Śródziemnego.

Azja nie jest dla nas zbyt różna kulturowo?

W tym przypadku nie ma to większego znaczenia. Azjaci w Polsce tworzą nisze etniczne, zakładają rodzime biznesy i zatrudniają w nich swoich. Oczywiście połowa z nich pracuje w Polsce nielegalnie. Ale trzeba pamiętać, że Azjaci nawet jak nie płacą składek, to mają dzieci, dzięki którym poprawia się sytuacja demograficzna.

Ale to właśnie te nisze etniczne są często przyczyną problemów. Wszyscy pamiętamy choćby zamieszki na przedmieściach Paryża, zamachy bombowe w Londynie.

Błędem było pozwolenie na podtrzymywanie etniczności nowo przybyłych bez zwracania uwagi na to, że tworzą się na przedmieściach getta biedy. Cała hipokryzja polegała na tym, że w przypadku emigracji do Francji trzeba było „być Francuzem”, znać język i wartości francuskie. Imigranci czuli, że są niby Francuzami, ale zmuszonymi do życia na marginesie. To powodowało frustracje. Takie problemy są nie do uniknięcia, ale Francja na imigrantach niewątpliwie wygrała, bo ma obecnie jeden z najwyższych współczynników dzietności w Europie.

A problemów związanych z takimi konfliktami można starać się unikać. Na przykład zupełnie inaczej do imigrantów podeszła Wielka Brytania. Dla niej zapleczem taniej siły roboczej miała być Europa Środkowo-Wschodnia. Chodziło o to, żeby mimo biedy nie pojawiły się problemy na tle kulturowym czy religijnym. Natomiast mieszkańcy byłych kolonii, takich jak np. Pakistan czy Bangladesz, są mile widziani na Wyspach, gdy mają wysokie kwalifikacje – są np. lekarzami czy informatykami. W tych sektorach mieszają się kultury i wyznania. Dopiero islam połączony z biedą może stać się zagrożeniem dla kraju.

Ale taka polityka nie uchroniła przecież Wielkiej Brytanii przed zamachami w 2005 r.

Wielka Brytania o zmianie swojej strategii imigracyjnej zaczęła myśleć zaraz po zamachach z 11 września, kiedy zauważono, że biedni wyznawcy islamu mogą stanowić ogromne zagrożenie. Zamachy w londyńskim metrze tylko potwierdziły słuszność zmiany strategii. Zdecydowano wówczas również o wprowadzaniu programów asymilacyjnych. Jednak nie rozważano poważnie zamknięcia granic, bo nikt jak dotąd nie wymyślił lepszego rozwiązania problemów demograficznych. Może to zabrzmi okrutnie, ale wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że korzyści wynikające z zatrudnienia imigrantów są wyższe niż straty spowodowane ewentualnymi zamieszkami. Zwłaszcza, że takie zamieszki nie mają miejsca zbyt często.

Z imigrantami jest niestety taki problem, że wysoką płodnością oznaczają się tylko ci, którzy dopiero co przyjechali do nowego kraju. Tak było z Turkami w Niemczech.

Rzeczywiście imigranci w drugim czy trzecim pokoleniu zaczynają odtwarzać zachowania społeczeństwa przyjmującego. Niemcy dziś mają problem demograficzny podobny do naszego i to między innymi dlatego, że w 1973 r., po kryzysie paliwowym, zdecydowali się zamknąć granice przed imigrantami. Dziś w Niemczech mieszka już właśnie to trzecie pokolenie, które nie ma już tak dużo dzieci. Dlatego nasi zachodni sąsiedzi zdecydowali się na wydłużenie wieku emerytalnego, otworzenie swojego rynku pracy w przyszłym roku oraz przyjmowanie uchodźców. Może się wydawać, że Turcy im za wiele nie pomogli. Jestem jednak przekonana, że bez nich niemiecki system emerytalny niewątpliwie by się załamał. I nas bez imigrantów czeka to samo.

Prof. Krystyna Iglicka – ekonomista i demograf społeczny, profesor w Wyższej Szkole Handlu i Prawa im. R. Łazarskiego. Ekspert rządu polskiego ds. polityki migracyjnej. Była wykładowcą na kilku amerykańskich i europejskich uniwersytetach. W latach 1999-2000 stypendystka Fulbrighta na University of Pennsylvania. W latach 1996-1999 koordynator Polish Migration Project w School of Slavonic and East European Studies, University College London.

Rozszerzona wersja wywiadu z prof. Iglicką: Imigranci uleczą system emerytalny