Pomimo 20 lat prywatyzacji ponad 16 proc. osób pracujących w Polsce poza administracją publiczną jest zatrudnionych w spółkach nadzorowanych przez Skarb Państwa. Ten odsetek należy do najwyższych w Europie – jest on przykładowo dwukrotnie wyższy niż w Czechach (7,7 proc.), czterokrotnie wyższy niż we Francji (4,0 proc.) i aż 10-krotnie wyższy niż w Wielkiej Brytanii (zaledwie 1,5 proc.). Pod względem skali upolitycznienia gospodarki najbliżej nam do Grecji, w której odsetek zatrudnionych w przedsiębiorstwach zależnych od polityków wynosi 15 proc. (wykres 1). Według danych OECD skala wpływu polityków na działalność przedsiębiorstw w Polsce należy do jednych z najwyższych w porównaniu do wszystkich krajów należących do tej organizacji. Polscy politycy – jako właściciele – mają szczególnie duży wpływ na funkcjonowanie przedsiębiorstw w produkcji i dystrybucji energii elektrycznej, gazu, w transporcie lotniczym i kolejowym oraz w usługach pocztowych.

Dokończenie prywatyzacji w Polsce powinno być traktowane priorytetowo, bo w jej wyniku władza nad przedsiębiorstwami zostaje trwale przenoszona od polityków w ręce prywatnych właścicieli. Jej skutkiem jest wzrost produktywności majątku należącego do państwowych firm, bo prywatne przedsiębiorstwa są lepiej zarządzane niż publiczne. W efekcie, prywatyzacja wzmacnia fundamenty do szybkiego i zrównoważonego wzrostu gospodarczego.

Równie ważnym argumentem za dokończeniem prywatyzacji w Polsce jest to, że przychody ze sprzedaży udziałów w państwowych spółkach pozwalają – przynajmniej przejściowo – ograniczyć narastanie długu publicznego.

Pełna treść artykułu: Pseudoprywatyzacja to nie reforma

Reklama