Stany Zjednoczone z kryzysem chcą walczyć poprzez wpompowanie w gospodarkę dodatkowych pieniędzy i obniżaniem kursu dolara. W tym samym czasie Europa miota się pomiędzy lansującymi powrót do twardej polityki monetarnej Niemcami, a odchodzącym w przyszłym roku szefem EBC Jeanem-Claudem Trichetem, który dopuszcza kontrolowany wzrost inflacji.

Zdania są podzielone

– Musimy jak najszybciej wycofać się z praktyki skupowania przez EBC europejskich obligacji rządowych – domagał się w trakcie weekendu szef niemieckiego Bundesbanku Axel Weber. Jego słowa mają kluczowe znaczenie, gdyż 53-letni ekonomista z Konstancji w przyszłym roku zastąpi najprawdopodobniej na czele EBC żegnającego się z posadą Francuza Jeana-Claude’a Tricheta. Weber od momentu rozpoczęcia skupu obligacji niektórych państw strefy euro (tj. od majowej kulminacji greckiego kryzysu zadłużeniowego) krytykuje akcję jako niebezpieczne igranie z ryzykiem inflacyjnym w obszarze wspólnego pieniądza. Nie jest tajemnicą, że ma w tej kwestii pełne poparcie berlińskiego rządu.
Taki kierunek ma jednak we frankfurckiej siedzibie banku wielu przeciwników. – Większość dyrektorów EBC nie podziela opinii Axla Webera. Skup obligacji powinien być kontynuowany – odcinał się w opublikowanej wczoraj na łamach włoskiego dziennika „La Stampa” szef EBC Jean-Claude Trichet, który do połowy 2011 roku pozostanie na swoim stanowisku. Eksperci uważają jednak, że ostre słowa Webera to wyraźny sygnał, że Niemcy zaczynają przygotowywać Europę do powrotu na ścieżkę bardziej restrykcyjnej polityki monetarnej. – Obsadzenie szefostwa EBC i walka z ryzykiem inflacyjnym to od miesięcy absolutny priorytet niemieckiego rządu – mówi nam Thomas Klau, analityk Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych.
Reklama
O ile więc rośnie prawdopodobieństwo, że pod niemieckim wpływem Europa będzie zmierzała w kierunku zaostrzania polityki monetarnej, o tyle Ameryka porusza się dokładnie w przeciwnym kierunku.

Wirtualne pieniądze

W piątek szef Rezerwy Federalnej (Fed) Ben Bernanke zapowiedział ni mniej ni więcej tylko... wpompowanie nowego pieniądza w rozruszanie amerykańskiej gospodarki. Aby to osiągnąć w warunkach stóp procentowych już i tak zbliżonych do zera, Waszyngtonowi pozostaje jedynie strategia tzw. poluzowania ilościowego (ang. quantitative easing). Jej zastosowanie oznacza, że Bernanke chce odkręcić kurek z pieniędzmi, ale nie drogą ich fizycznego dodrukowania, lecz zakupu obligacji własnego rządu za pomocą wirtualnych pieniędzy. Ile? Tego Waszyngton na razie nie zamierza ujawnić. Ekonomiści szacują jednak, że Fed może w ten sposób zainwestować ok. 500 mld dol. W konsekwencji spadnie oprocentowanie obligacji (co jest korzystne z punktu widzenia obsługi amerykańskiego długu) oraz stworzona zostanie presja na osłabienie dolara. Na tym ostatnim szczególnie zależy szukającemu pomysłów na zmniejszenie amerykańskiego deficytu w handlu międzynarodowym rządowi Obamy. Zwłaszcza w sytuacji, gdy już nie tylko Chiny, lecz także Japonia czy Brazylia sygnalizują, że obniżanie wartości własnej waluty jest częścią ich racji stanu.

Uwaga, hiperinflacja!

Strategia ma jednak swoje minusy. Ekonomiści niezmiennie ostrzegają bowiem, że poluzowanie ilościowe zwiększa ryzyko inflacyjne, a jeżeli władze utracą kontrolę nad sytuacją, grozi to nawet hiperinflacją. Z kolei praktycznym antyprzykładem na jej stosowanie jest Japonia, gdzie strategia miała rozruszać gospodarkę w czasie tzw. straconej dekady lat 90. W 2001 roku narodowy bank Kraju Kwitnącej Wiśni w jednym z oficjalnych raportów przyznał, że poluzowanie ilościowe nie jest efektywnym narzędziem polityki ekonomicznej. Nie doprowadziło ono wprawdzie do wzrostu inflacji, ale nie przyniosło też gospodarczego ożywienia.
Na razie wypowiedzi Bernankego przyniosły dalszy spadek wartości amerykańskiej waluty: w piątek dolar spadł wobec euro do poziomu nienotowanego od stycznia i w granicach najniższego od 15 lat kursu wobec jena.