Większość dziennikarskiej kariery spędziłem na opisywaniu świata, w którym następowała poprawa. Pracowałem w Londynie podczas thatcherowskiego boomu połowy lat 80., potem obserwowałem rozszerzanie się demokracji na całym świecie: od Ameryki Łacińskiej po Azję Południowo-Wschodnią. Pierwszy raz odwiedziłem Moskwę w czasach Gorbaczowa, gdy sowiecki koszmar zmierzał ku końcowi. Byłem na Madison Square Garden, kiedy ludzie w 1992 roku śpiewali Billowi Clintonowi „Don’t Stop Thinking About Tomorrow”. Następne pięć lat spędziłem w Azji i byłem świadkiem, jak szybki wzrost gospodarczy przekłada się na życie zwykłych ludzi od Bangkoku po Bangalur. Od 2001 roku przebywałem w Brukseli i śledziłem ponowne zjednoczenie Europy, gdy takie kraje jak Polska i Czechy dołączały do grona wolnych i dostatnich narodów. Byłem w Londynie, kiedy w maju 1997 roku Tony Blair wygrał wybory pod hasłem, które wydawało się oddawać ducha czasów: „Może być tylko lepiej”.

>>> Czytaj też: Chiny muszą więcej importować, USA oszczędzać

Dziś niewiele z tego pozostało. Stany Zjednoczone zmagają się z prawie dwucyfrowym bezrobociem i wielkim deficytem budżetowym, a Wielka Brytania wchodzi w nową fazę zaciskania pasa. Unia Europejska jest zadłużona i podzielona w kwestii przyszłości wspólnej waluty. Wciąż mamy wiele optymizmu w kwitnących gospodarkach świata rozwijającego się, w szczególności w Chinach, Brazylii i Indiach. Jednak połączenie wzrostu znaczenia Azji z ciężkimi czasami dla Zachodu to gotowy przepis na narastanie napięć międzynarodowych.
W latach pomiędzy upadkiem Związku Radzieckiego w 1991 roku a bankructwem banku Lehman Brothers w 2008 roku globalizacja wykreowała wspólnotę interesów między najważniejszymi potęgami globu. Świat, który niegdyś był podzielony między blok kapitalistyczny a komunistyczny, został zjednoczony w jednolitym systemie ekonomicznym. Przez złudne 20 lat globalizacja zdawała się obiecywać wzrost standardów życia dla wszystkich i bardziej pokojowy świat. Jednak gospodarczy krach z 2008 roku zmienił relacje międzynarodowe. W nowej sytuacji ekonomicznej logikę, w której wszyscy wygrywają, zastąpiła logika gry o sumie zerowej, w której zysk jednego państwa oznacza stratę dla innego.
Reklama

Bezradne mocarstwo

Kryzys finansowy, oprócz zachwiania podstawami naszych gospodarek, zakłócił również intelektualny dyskurs, który pomagał zachodnim liderom nadawać światu sens w okresie 20 lat od zakończenia zimnej wojny. Zachodnia epoka optymizmu z lat 1991 – 2008 opierała się na zestawie idei, który można nazwać liberalnym internacjonalizmem. Składało się na niego pięć kluczowych elementów.
Pierwszym była wiara w niepowstrzymany marsz demokracji, wyrażona w najbardziej dobitny sposób przez Francisa Fukuyamę w jego eseju o końcu historii, który został opublikowany w 1989 roku. Drugie, pokrewne przekonanie, opierało się na wierze w tryumf rynku nad państwem. Była to również epoka rozwoju komputerów osobistych i internetu, więc trzecią kluczową ideą była wiara w transformującą moc technologii, która miała być siłą przybliżającą nas do prosperity, demokracji i globalizacji. Czwarty element, łączący pozostałe, to teoria o „demokratycznym pokoju”; przekonanie, że w świecie, w którym dominują wolność i kapitalizm, ryzyko konfliktu między państwami słabnie. Piąta i ostatnia idea – rodzaj polisy ubezpieczeniowej – to wiara, że w ostatecznym rozrachunku amerykańska potęga militarna może pokonać każdą siłę na ziemi.
Od czasu, kiedy Barack Obama obejmował urząd, każda z tych pięciu idei uległa erozji. Wiara w niepowstrzymany marsz wolności została naruszona przez problemy z eksportem demokracji do Iraku i Afganistanu oraz coraz większą pewność siebie autorytarnych Chin. Przekonanie o sile wolnego rynku otrzymało potężny cios wraz z kryzysem ekonomicznym 2008 roku. Rewolucja technologiczna nie jest już remedium na wszystko, bo nie może sobie poradzić choćby ze zmianami klimatycznymi. Teoria o demokratycznym pokoju stała się mniej przekonująca, bo Rosja niemal obaliła demokratyczny rząd w Gruzji w sierpniu 2008 roku, a Pekin stał się bardziej agresywny w sporach terytorialnych w Japonią i Indiami. I wreszcie przekonanie o niepowstrzymanej naturze amerykańskiej potęgi także zostało zachwiane, bo wojska USA zakopały się w Afganistanie i Iraku, a gospodarka prawie legła na deskach.
Napięcia ekonomiczne obejmują coraz to nowe obszary. Chiny i Ameryka starły się w sprawie zmian klimatycznych. Także w sferze wojskowej narasta wzajemna podejrzliwość. Stany Zjednoczone są najbardziej oczywistym przykładem nasilania się logiki gry o sumie zerowej w stosunkach międzynarodowych. Ale niejedynym.
Logika sumy zerowej zagraża również przyszłości Unii Europejskiej. Cała konstrukcja UE była oparta na próbie zastąpienia rujnujących i krwawych rywalizacji, których pełna jest europejska historia, logiką, w której wszyscy wygrywają, zbudowaną wokół wspólnych interesów gospodarczych. Jednak wzrost długu publicznego w krajach, takich jak Grecja, Irlandia i Hiszpania, doprowadził do zwiększenia napięcia między państwami członkowskimi UE i postawił pod znakiem zapytania przyszłość jednego z największych osiągnięć zjednoczonej Europy – wspólnej waluty.
Zagrożenie nowymi międzynarodowymi napięciami i konfliktami jest podsycane także przez pojawienie się niebezpiecznych globalnych problemów politycznych i gospodarczych, które jeżeli zostaną nierozwiązane, mogą spowodować wojny, katastrofę ekologiczną i niszczące w skutkach nowe wstrząsy ekonomiczne.

>>> Polecamy: Ameryka cierpi z powodu "stagnacji przeciętnej pensji"

Na czym polegają te niebezpieczeństwa? Prezydent Obama przedstawił je podczas wystąpienia w ONZ we wrześniu 2009 roku. „Ekstremiści siejący terror w świecie. Ludobójstwo i masowe zbrodnie. Coraz więcej i więcej państw z dostępem do broni nuklearnej. Topiące się pokrywy lodowe i spustoszone populacje. Trwała nędza i pandemie”. Lista jest alarmująca, ale na pewno nie pełna. Można do niej dodać zagrożenie nowymi wojnami handlowymi, upadające państwa, wzrost cen żywności i ropy, transgraniczne przepływy uchodźców i nielegalnych imigrantów oraz rosnącą w siłę przestępczość zorganizowaną, od Meksyku po Bałkany.
Nawet jeżeli napięcia pomiędzy zranionym Zachodem a rosnącą w siłę Azją uda się utrzymać w ryzach, relatywne osłabienie USA zmniejsza prawdopodobieństwo, że świat będzie w stanie znaleźć rozwiązanie dla tych międzynarodowych problemów. Rośnie natomiast zagrożenie wojnami i wstrząsami ekonomicznymi i ekologicznymi, przed którymi ostrzegał Obama.

Niewielka nadzieja

Jak więc powinniśmy zareagować na świat o sumie zerowej? Krach 2008 roku był dezorientującym doświadczeniem dla ludzi, którzy ostatnie 30 lat poświęcili na promowanie wolnorynkowej gospodarki, globalizacji i zachodnich wartości demokratycznych. Kryzys spowodował odwrót od niektórych spośród tych idei. Ale ekonomiczny i polityczny postęp dokonany pomiędzy latami 1978 a 2008 nie był złudzeniem. Wiele milionów ludzi jest bogatszych i bardziej wolnych dzięki rozszerzaniu się demokratycznych i kapitalistycznych idei. Liczba zbrojnych konfliktów na całym świecie spadła gwałtownie od końca zimnej wojny. Wszystkie te zyski są realne.
I choć niektóre idee wspierające epokę optymizmu znalazły się pod pręgierzem, alternatywy nie są szczególnie atrakcyjne. Sprzeciw wobec wolnego handlu, globalizacji i promowania demokracji prawdopodobnie zaostrzy konflikt międzynarodowy i spowoduje, że świat będzie biedniejszy i mniej wolny. W ciągu następnej dekady taka reakcja jest całkiem możliwa – może nawet prawdopodobna. Sprawy nie mogą iść już tylko lepiej. Jednak ponure nastroje powinny zostać utemperowane przez wspomnienie poprzednich kryzysów. Pokolenie, które żyło w latach 30. XX wieku, miało znacznie więcej powodów, by odwrócić się od liberalnych idei w ekonomii i polityce. Wielu mądrych ludzi na Zachodzie tak zrobiło – i poparło faszyzm lub komunizm. Historia pokazała, że nie mieli racji.
Skłaniam się więc do sięgnięcia do brytyjskiego sloganu z czasów II wojny światowej: „Spokojnie i do przodu”. Świat po globalnym kryzysie gospodarczym wygląda wyjątkowo marnie. Jednak poprzednie stulecie udowodniło odporność i kreatywność liberalnej demokracji i wolnorynkowej gospodarki. Podejrzewam, że w kolejnym stuleciu będzie tak samo.
ikona lupy />
Prezydent USA Barack Obama / Bloomberg