Po dobrych wiadomościach gospodarczych z zeszłego roku – kraj zdołał wypracować wzrost produktu krajowego brutto o 1,7 proc. – w tym roku przyjdą jeszcze lepsze. Wzrost ma sięgnąć 3,5 proc., bo gospodarka nabiera tempa dzięki niezmiennie wysokiemu popytowi wewnętrznemu i odrodzeniu gospodarczemu Niemiec, do których trafia znaczna część polskiego eksportu.

Nie dotknął nas kryzys, a teraz jesteśmy na bardzo szybkiej ścieżce rozwoju – mówi Jan Kulczyk, najbogatszy Polak, który po kilku latach nieobecności w kraju snuje ambitne plany wobec Polski. Kulczyk ma nadzieję kupić państwową firmę Enea, trzeciego pod względem wielkości producenta energii w kraju, na bazie której chce zbudować prywatny koncern energetyczny.

Delikatna sytuacja

Wyjątkowo dobre wyniki Polski nie uszły uwadze inwestorów. Kiedy Ministerstwo Skarbu budowało księgę popytu przed ofertą publiczną Giełdy Papierów Wartościowych, inwestorzy instytucjonalni potrzebowali zaledwie dziesięciu godzin, by ją rozkupić. Poważne fundusze private equity czekają na duże potencjalne transakcje, takie jak zbliżająca się sprzedaż operatora komórkowego Polkomtel, która może przynieść 5 mld dol.

Reklama

– Wokół polskich papierów dłużnych, zarówno nominowanych w złotych, jak i weuro, panuje ogromny entuzjazm – mówi Dominik Radziwiłł, wiceminister finansów. Dodaje, że rating 10-letnich polskich obligacji jest niższy niż podupadłych krajów strefy euro, takich jak Portugalia, Irlandia i Włochy.

W pierwszych ośmiu miesiącach tego roku do Polski napłynęły 24 mld euro, tyle samo ile w 2008 roku, czyli w szczycie boomu. Jest jednak wielka różnica. Dwa lata temu większość pieniędzy napływających do Polski była wykorzystywana do zakupu nieruchomości lub budowania fabryk, podczas gdy dziś 70 proc. to inwestycje portfelowe, które można wycofać w każdej chwili. To pokazuje, w jak delikatnej sytuacji znajduje się obecnie Polska.

Minister finansów Jacek Rostowski powtarza, że dług publiczny nie sięgnie 55 proc. PKB, czyli poziomu, którego przekroczenie nakładałoby na rząd konieczność podjęcia bolesnych cięć wydatków. Jednak odsetek długu będzie prawdopodobnie oscylował bardzo blisko tej granicy – bez przekraczania go dzięki pewnym zabiegom statystycznym. Jednak najdrobniejsze zawirowanie na rynkach walutowych lub zmiana nastrojów inwestorów mogą spowodować potężne problemy.

Ostrożne kroki

Premier Donald Tusk odrzuca apele niektórych spośród najbardziej znanych ekonomistów w kraju, w tym Leszka Balcerowicza, architekta reform z 1990 roku, które wprowadziły w Polsce gospodarkę rynkową, by podjąć radykalne kroki w celu zrównoważenia budżetu. Deficyt w tym roku ma sięgnąć 7,9 proc., choć rząd zapowiada, że spadnie on w przyszłym roku, a w 2013 roku obniży się do 3 proc.

Jednak kroki podejmowane jak dotąd są dość ostrożne. Obejmują one między innymi czasową podwyżkę stawki VAT, mało szczelne zamrożenie płac w sektorze publicznym i regułę wydatkowania, która ogranicza wzrost wydatków dyskrecjonalnych do 1 proc. powyżej inflacji.

Dla wielu ekonomistów to zdecydowanie za mało. – Po stronie fiskalnej istnieje ryzyko spoczęcia na laurach – mówi Christian Keller z Barclays Capital. – Polska ogólnie wygląda bardzo dobrze, szczególnie na tle regionu, który znacząco ucierpiał w wyniku globalnego kryzysu. Jednak inercja uniemożliwiająca dokonanie koniecznych fiskalnych korekt może się odbić czkawką – twierdzi.

Rząd jednak jasno dał do zrozumienia, że nie jest zainteresowany podejmowaniem bardziej radykalnych kroków.

– Nie mogę się zgodzić, że rząd Tuska działa wyłącznie w perspektywie doraźnej – mówi Jan Krzysztof Bielecki, były premier, a obecnie jeden z najbliższych doradców Tuska. – Ten rząd działa w oparciu o zasady, ale również przy fundamentalnym założeniu, że Polska nie potrzebuje nowej tury terapii szokowej – dodaje.

Choć Tusk wygrał wybory w 2007 roku z programem reform i gospodarczej wolności, w tym ograniczenia biurokracji, która dusi przedsiębiorczość w Polsce, to rządzi bardzo ostrożnie. Kilka inicjatyw mających zredukować poziom biurokracji dało mizerne rezultaty i Polska w tej chwili odstaje od reszty regionu w rankingu swobody przedsiębiorczości Banku Światowego.

Rząd nie chce jednak rozkołysać politycznej łodzi, wskazując na przyszłoroczne wybory parlamentarne. To znana śpiewka – wcześniej barierą uniemożliwiającą bardziej aktywne podejście były wybory prezydenckie, wygrane w tym roku przez Bronisława Komorowskiego, sojusznika Tuska.

Po przyszłorocznych wyborach nastąpi bezprecedensowy, trzyletni okres flauty politycznej, który teoretycznie otwiera drogę do trudnych politycznie reform, ale zespół Tuska nie wykazuje zbyt wielkiej ochoty na podejmowanie radykalnych kroków i ma ku temu dobre powody – poza nierównowagą fiskalną Polska radzi sobie w istocie bardzo dobrze.

Brakuje presji na zmiany

Kraj stał się największym w UE placem budowy, w dużej mierze za sprawą wynoszących 67 mld euro funduszy strukturalnych, które napłyną do Polski w okresie budżetowym 2007 – 2013. Oznaki aktywności widać wszędzie, od granicy południowowschodniej, gdzie w przyszłości powstanie autostrada A4 łącząca region z Niemcami, po przedmieścia Warszawy, gdzie przez Wisłę przerzucany jest nowy most.

– Polska zanotowała spowolnienie, a nie recesję za sprawą funduszy z Unii Europejskiej – mówi Elżbieta Bieńkowska, minister rozwoju regionalnego, resortu odpowiedzialnego za administrowanie większością programów finansowanych z unijnych funduszy strukturalnych.

Rynek nieruchomości ustabilizował się po wstrząsie, jakim był globalny kryzys pod koniec 2008 roku, a banki znów pożyczają, choć bardziej ostrożnie niż wcześniej.

Ponieważ bezrobocie wynosi jedynie 11,5 proc., polscy konsumenci nie przestają wydawać.

Wszystko to stwarza niewielką presję na dokonywanie radykalnych reform. Dodatkowo pozycja polityczna Platformy Obywatelskiej wydaje się niezagrożona. Sondaże opinii publicznej niezmiennie pokazują, że partia może liczyć na poparcie około połowy elektoratu, podczas gdy prawicowa opozycja z Prawa i Sprawiedliwości zazwyczaj zgarnia jedną trzecią głosów.

Powodem jest to, że Prawo i Sprawiedliwość, założone przez braci Kaczyńskich, staje się po katastrofie lotniczej z 10 kwietnia, w której zginęli prezydent Lech Kaczyński i 95 innych osób, partią coraz bardziej marginalną. Lider tego ugrupowania, Jarosław Kaczyński, ma obsesję wyjaśnienia tego, co stało się w mglisty poranek w pobliżu Smoleńska, a niektórzy z jego najwierniejszych zwolenników węszą rosyjski spisek na życie prezydenta. Kiedy partia nie poluje na winnych katastrofy – choć wszystkie dowody wskazują, że jej przyczyną był przede wszystkim błąd pilotów – partia pogrąża się w wyniszczających walkach wewnętrznych.

W rezultacie Tusk kpi, że „nie mamy już nawet z kim przegrać”.

Bezpieczna zagranica

Dobra sytuacja wewnętrzna znajduje odzwierciedlenie za granicą, gdzie Warszawa stale zacieśnia stosunki z Berlinem. Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski nazywa te relacje „najlepszymi w historii”.

Znacznie poprawiły się również stosunki z Rosją, choć cały czas ciąży nad nimi krwawa przeszłość, w szczególności niechęć Rosji do pełnej współpracy w sprawie śledztwa dotyczącego zamordowania w 1940 roku przez Związek Radziecki 20 tys. polskich oficerów.

– Nasza historia jest trudna. Chcielibyśmy, żeby polsko-rosyjskie pojednanie dorównało polsko- niemieckiemu – mówi Sikorski.

Bezpieczna za granicą i względnie zadowolona w kraju Polska znajduje się w dogodnej sytuacji tak długo, jak warunki zewnętrzne pozostaną sprzyjające. – Nie sądzę, by istniała potrzeba dramatycznej zmiany – mówi
Bielecki.