Produkcja ropy naftowej w Iraku wreszcie wróciła do poziomu sprzed wojny w Zatoce, czyli jest na najwyższym poziomie od 20 lat. To dobra wiadomość nie tylko dla odbudowującego się po wojnie kraju, lecz także dla całego świata, bo może to spowolnić wzrost cen surowca.
W pierwszych dniach stycznia w Iraku produkowano 2,7 miliona baryłek ropy dziennie, co oznacza wzrost o 100 tys. baryłek dziennie w porównaniu z końcem grudnia i najlepszy wynik od 1991 r. Z powodu międzynarodowych sankcji po najeździe na Kuwejt, a później amerykańskiej inwazji, od 20 lat produkcja oscylowała wokół 2,5 miliona baryłek. W przyszłości irackiej ropy ma być coraz więcej. – Mamy nadzieję do końca 2011 r. osiągnąć poziom trzech milionów dziennie – powiedział w sobotę Abdul Mahdi al-Amidi, szef urzędu zajmującego się przyznawaniem licencji na eksploatację złóż. Wzrost produkcji jest właśnie efektem dopuszczenia na rynek zagranicznych koncernów naftowych.
To nie koniec planów – Irak chce do 2017 r. osiągnąć poziom 12 milionów baryłek dziennie. To niemal zrównałoby ten kraj z Arabią Saudyjską, która jest największym na świecie producentem. Dla Irakijczyków oznaczałoby to znaczącą poprawę poziomu życia – sprzedaż ropy naftowej stanowi 95 proc. dochodów kraju, lecz do górnego pułapu jest jeszcze daleko. Irak jest posiadaczem czwartych co do wielkości złóż na świecie – szacowane są na co najmniej 143,1 miliarda baryłek – ale w rankingu producentów i eksporterów zajmuje odpowiednio 13. i 12. miejsce.
Eksperci wprawdzie wątpią, czy ze względu na braki w infrastrukturze i wojenne zniszczenia te ambitne cele zostaną osiągnięte. Jednak nawet mniejszy wzrost daje pewną nadzieję na zatrzymanie cen. Obecnie baryłka ropy kosztuje na giełdach około 90 – 92 dolarów i zdaniem niemal wszystkich analityków przekroczenie bariery 100 dolarów jest już tylko kwestią czasu.
Reklama
Po raz pierwszy została ona złamana niemal dokładnie trzy lata temu – na początku stycznia 2008 r. W ciągu kilku miesięcy ceny osiągnęły historyczny rekord – 147 dolarów – choć później przyszło załamanie, m.in. związane z wybuchem globalnego kryzysu, i na koniec 2008 roku baryłka kosztowała zaledwie 33 dolary.
Według analityków w tym roku taki scenariusz nie powinien się powtórzyć – ceny będą rosły, ale bez gwałtownych skoków i bez pobijania rekordów. I wskazują oni wiele przesłanek, dla których obecna sytuacja jest inna niż trzy lata temu. Zbyt wysoka cena nie jest w interesie krajów producentów, bo wiedzą one, że może to zagrozić światowemu wzrostowi gospodarczemu i spowodować nawrót kryzysu. Poza tym zapasy ropy są większe niż w 2008 r., kurs dolara stabilniejszy, a kraje, które uprawiały dyplomację surowcową, jak Wenezuela czy Rosja, są bardziej otwarte na zagraniczne inwestycje.