Uważajcie na pandy – są wyznacznikiem tego, gdzie leżą najważniejsze interesy Chin w polityce zagranicznej. Dwa misie sprezentowane Moskwie w 1957 i 1959 roku umacniały przyjaźń z krajem, który był wówczas gwarantem bezpieczeństwa Pekinu. Hsing-Hsing i Ling-Ling, przekazane USA po wizycie Richarda Nixona w 1972 roku, oznaczały chęć wyrwania się Państwa Środka z międzynarodowej izolacji. Dwie pandy ofiarowane Tajpej dwa lata temu – których imiona czytane razem oznaczają zjednoczenie – przypomniały, że komunistyczne Chiny dążą do wchłonięcia wyspy. Jeśli każdej pandzie towarzyszy geostrategiczny przekaz, to co sprezentowanie Sweetie oraz Sunshine zoo w Edynburgu mówi o obecnych priorytetach politycznych Chin?
Choć na pierwszy rzut oka może się wydawać dziwne, że Pekin pokłada żywotne interesy w Wielkiej Brytanii, najnowszy przejaw dyplomacji pand – umieszczony w szerszym kontekście – wiele mówi o kluczowej fazie chińskiej ewolucji. Miniony tydzień pomógł naświetlić kwestie tak różne jak walka na szczytach władzy oraz dał wskazówki, jakiego rodzaju supermocarstwem chcą być Chiny.

Tournee wicepremiera

Co najważniejsze z chińskiej perspektywy – był to show Li Keqianga. Podróż wicepremiera do Wielkiej Brytanii, Niemiec oraz Hiszpanii miała zademonstrować – nie tylko konkurentom w kraju – że człowiek, który w 2013 roku ma zastąpić Wen Jiabao na stanowisku szefa rządu, może przeprowadzić ważną i delikatną misję zagraniczną.
Reklama

>>> Czytaj także: Umowa o współpracy podpisana. Czy Polska stanie się przyczółkiem Chin w Europie?

Nie ma wątpliwości, że wyszedł zwycięsko z tej próby. Oprócz przekazania pand Li obiecał być zaangażowanym i stabilnym inwestorem w europejskie papiery dłużne, zwiększając prawdopodobieństwo, że Pekin – od lat największy nabywca amerykańskich obligacji skarbowych – spróbuje uratować euro. Choć chińscy urzędnicy milczą o liczbach, europejscy partnerzy liczą, że Państwo Środka kupi hiszpańskie obligacje za 7,5 mld dol. i portugalskie za 5 mld dol. W Wielkiej Brytanii ogłoszono serię transakcji z chińskimi firmami na sumę 4 mld dol. Umowy podpisane w Niemczech są warte 11,3 mld dol. Trudno sobie wyobrazić lidera z jakiegokolwiek innego kraju – poza USA – który wywarłby taki wpływ na europejski krajobraz gospodarczy w tak krótkim czasie.
Dodatkowo zmienił się styl prowadzenia polityki przez Li. Na Światowym Forum Gospodarczym w ubiegłym roku udzielił wywiadu, który był melorecytacją powszechnie znanych pryncypiów politycznych. W tym tygodniu podczas wystawnego bankietu w londyńskim Royal Courts of Justice chiński wicepremier odpowiadał na pytania z widowni bez notatek. – Jest sympatyczny, bardzo rozsądny i ma duże poczucie humoru – mówi wysoki rangą przedstawiciel brytyjskiego rządu.
Dla przyszłego awansu Li zachwyty nad jego europejskim tournee także mogą okazać się użyteczne. Choć wicepremier jest protegowanym prezydenta Hu Jintao, to Pekin nieustannie żyje spekulacjami o rywalizacji i walkach o władzę w KPCh. We władzach partii istnieje frakcja, której członkowie woleliby, by przyszłym premierem został Wang Qishan, także wicepremier, postrzegany jako bardziej zdecydowany niż Li.
Jeżeli podróż pozwoli powstrzymać Unię Europejską, największy rynek eksportowy Chin, od dołączenia do amerykańskiej krucjaty na rzecz gwałtownej aprecjacji juana, reputacja Li w kraju umocni się. Co więcej, Pekin ma nadzieję, że jego poparcie dla euro i zakup europejskich obligacji osłabią wszelkie postulaty wprowadzenia protekcjonistycznych rozwiązań wymierzonych w chiński handel. Jak mówi Yu Yongding z Chińskiej Akademii Nauk Społecznych w Pekinie: – Utrzymanie poparcia dla euro i aktywów nominowanych w euro leży w interesie Chin.

>>> Zobacz również: Cieplej na linii Pekin-Waszyngton?

Poza takim pragmatyzmem wizytę Li można potraktować jako wprawkę w trudnej sztuce dyplomatycznych sugestii i miękkiej siły. Chińscy politycy towarzyszący Li myśleli w równej mierze o swoich europejskich rozmówcach, co o USA i Japonii. W sytuacji gdy Hu składa oficjalną wizytę w USA w trudnej fazie stosunków Chin z Ameryką, sukces Li w Europie nie przejdzie niezauważony. Oprócz wysiłków na rzecz oddzielenia europejskiego i amerykańskiego stanowiska w sprawie juana nowy chiński nacisk na kupowanie europejskich papierów dłużnych rodzi pytanie, jak aktywny może być w przyszłości Pekin w swoich zakupach amerykańskich obligacji skarbowych, które stanowią główne źródło finansowania Ameryki.

Pekin straszy armią

W niektórych komentarzach chińskich notabli pobrzmiewa złowrogi ton. Yi Gang, wiceprezes Ludowego Banku Chin, zasugerował, że z powodu różnic w stopach procentowych w USA Pekin traci na kupnie amerykańskich papierów skarbowych, jednak inwestując w papiery europejskie, może liczyć na zysk. – Musimy być wierni zasadzie dywersyfikacji. Inwestowanie rezerw walutowych w obligacje rządów strefy euro nie tylko pomoże zabezpieczyć stabilność finansową Europy i globalnego rynku, ale również przyniesie godziwe zwroty inwestycyjne – powiedział.
To także przesłanie wymierzone w Japonię. – Tokio dokonało zakupu dużej liczby iberyjskich obligacji, sygnalizując w ten sposób aspiracje do globalnego przywództwa w finansach – mówi Rana Mitter, profesor Oksfordu specjalizująca się w chińskiej historii i polityce. Pekin byłby szczęśliwy, gdyby mógł pokrzyżować plany Japonii. Taka taktyka to element miękkiej siły, a Li, podróżując po Europie wraz ze swoją delegacją, starał się dodatkowo naprawić szkody wizerunkowe spowodowane ostrym potępieniem przez Pekin przyznania w ubiegłym roku Pokojowej Nagrody Nobla uwięzionemu chińskiemu dysydentowi Liu Xiaobo.

>>> Polecamy: Chińska machina gospodarcza kręci się coraz szybciej. PKB w górę o 10,3 proc.

Wiceszef MSZ Fu Ying twierdzi, że Chiny nie stanowią zagrożenia dla Zachodu i są zdeterminowane, by utrzymać pokój. – Nie chcemy widzieć napięć na Półwyspie Koreańskim, próbujemy więc rozmawiać ze wszystkimi zaangażowanymi stronami, by temu zapobiec. Dostarczamy siłom pokojowym na świecie więcej żołnierzy niż jakikolwiek inny stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ – mówi. Odniósł się też do stwierdzeń, że Pekin chce narzucić światu swój sposób postępowania, zastępując w tej roli Waszyngton. – Chiny nie będą nikogo wzywać, by szedł za nimi. Będziemy oceniać świat z własnej perspektywy i przez pryzmat tego, co postrzegamy jako główne trendy w świecie – podkreśla.
Z pewnością do takiego niegroźnego wizerunku idealnie pasuje panda. Jednak gdy Państwo Środka prezentuje przed Europejczykami łagodną wersję republiki ludowej, w Chinach rozwijany jest inny scenariusz. Minister obrony Liang Guanglie powiedział: „W ciągu najbliższych pięciu lat nasza armia będzie się przygotowywała na wypadek konfliktów zbrojnych na każdym ze strategicznych kierunków”. Na potwierdzenie jego słów wojskowi przeprowadzili test nowego niewidzialnego myśliwca, J-20. Informacja ta położyła się cieniem na wizycie w Pekinie amerykańskiego sekretarza obrony Roberta Gatesa. To ostatnia z serii niedawnych rewelacji na temat chińskich systemów uzbrojenia. Pekin potwierdził budowę lotniskowca, a mówi się o rozmieszczaniu rakiet, które mogłyby zagrozić jednostkom amerykańskim.
Przedstawiciele amerykańskiego resortu obrony pogłębili jeszcze wrażenie intrygi, sugerując, że Hu nie wiedział o próbnym locie J-20. – Kiedy Gates zapytał o to podczas spotkania z chińskim prezydentem, stało się jasne, że żaden z cywilów obecnych w pokoju nie był o tym poinformowany – powiedział jeden z urzędników. Sam Gates utrzymuje, że Hu powiedział mu potem, że test był wcześniej planowany i nie miał związku z jego wizytą.
Bez względu na to, jaka jest prawda, rodzi się pytanie, który Pekin jest prawdziwy – ten od pand, czy ten od Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej?