Przekonywał wtedy, że żyjemy coraz dłużej i nie możemy odchodzić z rynku pracy, mając 55 lat. Po prostu nas na to nie stać. Dzięki temu oddalił widmo podnoszenia składek czy podatków, poprawiła się też kondycja zadłużonego Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.
Wejście w życie przepisów likwidujących przywileje nie spowodowało masowych demonstracji, protestów czy nawet spadku notowań rządu. Myślę, że ludzie czuli, że niestosowne jest masowe odchodzenie na emerytury 50-latków. Tym bardziej rozczarowują dalsze kroki rządu dotyczące systemu ubezpieczeń społecznych. Najpierw premier uznał, że nie będzie słuchał ekonomistów wariatów i ogłosił: KRUS się nie zmieni. Górnicy też są za mocni. Wciąż w sferze zapowiedzi jest reforma systemu emerytalnego służb mundurowych.
Za te zaniedbania płaci jednak niewydolny z tego powodu system emerytalny. Przesunięcie składki z OFE do ZUS to ewidentny tego dowód. Z jednej strony pozbywamy się kapitałowego systemu emerytalnego, który daje nam większą stabilność finansową w długim okresie, a z drugiej trwają sobie w najlepsze nasze polskie absurdy. Niezamożny podatnik dopłaca do składek emerytalnych posiadacza 100 hektarów ziemi. Na emeryturę idzie 34-letni funkcjonariusz czy 40-letni żołnierz, którego wyszkolenie kosztuje niekiedy klika milionów złotych. Górnicy odchodzą z pracy po czterdziestce.
Reklama
Problemem nie są tylko pieniądze. Przywileje powodują kolejne roszczenia. Trudno likwidować specjalne uprawnienia jakiejś grupie, gdy posiada je inna. Wywołuje to poczucie niesprawiedliwości. To dlatego rząd, mądry o doświadczenia z pomostówkami, powinien zabrać się do likwidacji przywilejów. Nie aby zrobić komuś na złość, ale aby rugować zgubne zachęty do niepracowania. Tak czy inaczej będziemy je musieli usunąć – bo nas na nie nie stać. Tyle że lepiej zrobić to z wyprzedzeniem i planem niż pod gilotyną niewypłacalności.