Myślicie zatem, że kryzys się skończył? Niektórzy spośród europejskich liderów politycznych zawsze przedstawiali trwające od roku zawirowania w strefie euro jako efekt ataku anglosaskich spekulantów. Jeżeli jest to również wasz pogląd, to możecie się rozluźnić. Spekulanci popłynęli w przeciwnym kierunku. Rynki się uspokoiły. Według definicji kryzys się skończył. To oczywiście przejaw intelektualnego lenistwa. Podobnym lenistwem jest próba sprowadzenia problemu do kryzysu fiskalnego. Taki kryzys miał miejsce tylko w Grecji, nigdzie indziej. Zmiana reżimu fiskalnego nie jest zatem logicznym rozwiązaniem.
Dyskusja nad trwałym mechanizmem rozwiązywania kryzysu musiałaby się rozpocząć od zdefiniowania kryzysu. Opisałbym go jako kryzys przypadkowych zobowiązań wynikających z niedokapitalizowanych i narodowo rozczłonkowanych systemów bankowych.
Poważniejsze podejście do rozwiązania kryzysu powinno się rozpocząć od obejmującego całą Unię Europejską planu dokapitalizowania i odchudzenia sektora bankowego. Wtedy można restrukturyzować zadłużenie państwa, jeżeli naprawdę ono tego potrzebuje.
Trudno oszacować, ile dokładnie będzie kosztowało dokapitalizowanie europejskiego sektora bankowego. Słyszałem o wiarygodnych wyliczeniach mówiących o 100 – 200 miliardach euro.
Reklama
Dlaczego UE tak niechętnie zabiera się do rozwiązania tego kryzysu, biorąc pod uwagę, jaka jest stawka? Są dwa powody. Pierwszy, że narodowi regulatorzy skupiają się na konkurencyjności własnych sektorów bankowych. Boją się, że prawdziwe testy wytrzymałościowe przeprowadzone z Londynu przez Europejski Urząd Bankowy mogłyby być niekorzystne dla ich własnych banków. Drugi powód jest taki, że byłoby to bardzo kosztowne. Rządy musiałyby wyłożyć prawdziwe pieniądze na nacjonalizację i dokapitalizowanie swoich banków.