James Bullard, szef Fed w ST. Louis, stwierdził, że wzrost cen ropy nie zaszkodzi ożywieniu w USA. Wiliam Dudley, szef Fed z Nowego Jorku, z kolei ostrzegł, że nie należy zbyt szybko kończyć programów zasilających rynki gotówką. Do poprawy nastrojów przyczynił się również Warren Buffet, przedstawiając różową perspektywę rozwoju gospodarki amerykańskiej. Nie radziłbym się tymi opiniami zbytnio przejmować. Warren Buffet, wyrocznia z Omaha, nieraz już się mylił, bo nie ma ludzi nieomylnych.

Publikowane w poniedziałek dane makro były niejednoznaczne. Wydatki Amerykanów wzrosły w styczniu jedynie o 0,2 proc. (oczekiwano 0,4 proc.). Jednak przychody wzrosły aż o 1 proc. m/m (oczekiwano 0,4 proc.). Dla gospodarki jest lepiej, jeśli rosną wydatki, więc z tego punktu widzenia dane były słabe, ale z kolei wzrost wynagrodzeń dobrze świadczy o gospodarce. Problem jednak w tym, że średnia nic naprawdę nie mówi. Wielomilionowe premie w sektorze finansowym znacznie ją zawyżają.

Zupełnie jednoznaczny był indeks Chicago PMI (opisuje sytuacje w gospodarce regionu). Wzrósł z 68,8 pkt. do 71,2 pkt., a oczekiwano niewielkiego spadku. Jednak z kolei indeks podpisanych umów kupna domów na rynku wtórnym nieoczekiwanie mocno spadł (2,8 proc. m/m), a do tego dane z grudnia zweryfikowano z 2 proc. na minus 3,2 proc. Ten raport po części zapowiada to, co będzie się działo na rynku nieruchomości za około dwa miesiące. Nic dobrego jak widać nie zapowiada i trudno się temu dziwić, jak spojrzy się na to, co dzieje się na rynku kredytów hipotecznych.

Reklama

Na rynku akcji od początku sesji zapanowała mini-euforia. Indeksy bardzo szybko rosły. Gorzej zachowywał się NASDAQ, który przedtem, na poprzednich sesjach, szybciej rósł. Poza tym szkodziło mu obniżenie przez UBS rekomendacji dla Amazon.com. Po około 2 godzinach entuzjazm opadł i indeksy zaczęły się osuwać. Na dwie godziny przed końcem sesji NASDAQ barwił się na czerwono, a S&P 500 prawie dotykał poziomu z piątku. W końcu sesji koniec miesiąca i „tania” ropa jednak bykom pomogły. Indeksy powędrowały na północ, kończąc dzień umiarkowanymi wzrostami (za wyjątkiem NASDAQ). Jednak, dopóki S&P 500 nie pokona poprzedniego szczytu (1.344 pkt.), to nie można mówić o kontynuowaniu hossy. Może to być ciągle bardziej złożona korekta.

GPW rozpoczęła poniedziałek od małego spadku indeksów, ale sytuacja szybko się zmieniła. Osuwająca się cena ropy (wczesnym rankiem zbliżała się do 100 USD) poprawiła nieco humory na innych giełdach europejskich, a to poprowadziło WIG20 na północ. Rynek zachowywał się lepiej niż inne giełdy europejskie przede wszystkim z powodu wzrostu kursu KGHM (przed publikacją wyników kwartału). Potem dołączyły się jeszcze PKO BP i PKN Orlen i rynek zaczął wyglądać bardzo „byczo”.

Przed pobudką w USA WIG20 zyskiwał już jeden procent. Wtedy nie byliśmy już najlepszą giełdą, bo indeksy we Francji i w Niemczech rosły jak na drożdżach. Inwestorzy zdawali się wierzyć, że korekta już się skończyła. Potem nasz rynek wszedł w marazm na poziomie nieco wyższym od jednego procenta powyżej piątkowego zamknięcia, ale dzięki fixingowi sesję zakończyliśmy wzrostem WIG20 o 1,66 proc. Bardziej istotne jest to, że indeks wrócił nad 2.700 pkt. i znowu przymierza się do ataku na strefę oporu.