Pieniądze te rząd może zagospodarować według własnego uznania bez większego ryzyka politycznego. Nie jest prawdą, co mówi premier, że forsując zmiany w II filarze, idzie na starcie z potężnymi przeciwnikami i że będzie go to wiele kosztować. On tak naprawdę wybiera drogę na skróty. Nie naraża się, chcąc poprawić sytuację finansów publicznych, mocnym czy licznie reprezentowanym grupom społecznym. Nie musi odbierać nikomu przywilejów, walczyć o zniesienie bezsensownych transferów budżetu, restrukturyzować wydatków czy podnosić obciążeń tym, których na to stać. Po prostu likwiduje przyszłą rezerwę na wypłatę emerytur. Kogo by to wzburzyło?
W kieszeni Polak też nie odczuje zmian. Na przyszłą emeryturę będzie płacić tyle samo ile do tej pory. Tyle że więcej pieniędzy ze składki powędruje do ZUS zamiast do II filaru. Rząd zabiegał gorliwie o zachowanie dziedziczenia w subkoncie w ZUS (co jest nonsensem, bo tam nie ma żadnych pieniędzy), bo bał się niechęci ludzi dotkniętych likwidacją tego prawa. Z OFE dostają po zmarłych gotówkę, a z ZUS bis dostawaliby tylko zapisy na przyszłą emeryturę.
Forsując zmiany w OFE, rząd stara się też za wszelką cenę przekonywać opinię publiczną, komentatorów i ekspertów – a ma w tym godnych sprzymierzeńców, np. Bogusława Grabowskiego z Rady Gospodarczej, neofitę nowej wizji systemu emerytalnego – że jedynym sposobem odkładania pieniędzy w funduszach jest emitowanie długu. Gdyby tak było, to rzeczywiście trzeba by się nad całym systemem zastanowić. Jest to jednak argument bałamutny. Wydatki sektora finansów publicznych sięgają 45 proc. PKB. W liczbach to 650 mld zł. Tyle przez swoje trzewia przepuszcza rocznie, mniej lub bardziej racjonalnie, państwo. Czy nie można z tej kwoty odłożyć 20 mld zł na przyszłość? Czy rzeczywiście nas na to nie stać? Tym bardziej że w przyszłości sytuacja demograficzna będzie o wiele gorsza niż obecnie.
Cała ta magia argumentów, liczb, ataków na OFE ma służyć temu, by nie zmierzyć się z poważanymi problemami naszych finansów – źle adresowanych wydatków, nadmiernego fiskalizmu, rozdętych przywilejów. Rząd mówi: żadnych odważnych reform, tylko administrowanie. Co więcej, daje też sobie furtkę do nicnierobienia na przyszłość. Na razie zakłada, że składka do OFE będzie rosnąć z 2,3 proc. do 3,5 proc. pensji. Ale co się stanie, gdy znowu pogorszy się sytuacja w naszych finansach lub gdy trzeba będzie kupić sobie poparcie kolejnej mocnej grupy? Tak po prostu składki do OFE się nie podniesienie.
Reklama
Decyzja rządu oznacza koniec II filaru. Nie wierzę, aby politycy byli zdolni do rezygnacji z gigantycznych kwot, jakie nie trafią teraz do funduszy emerytalnych. Co gorsza, pojawią się też pomysły na zagospodarowanie zgromadzonych tam aktywów. Pierwszy sygnał dał już Jacek Rostowski, minister finansów, proponując, aby każdy na 15 lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego przenosił obowiązkowo swoje oszczędności z II filaru do ZUS. Taka zmiana w ogóle podważa prowadzenie kont w OFE. Po co to robić, skoro i tak wszystko ląduje w ZUS?
Dlatego wolę, aby rząd, zamiast majstrować w systemie emerytalnym, obniżył składki na emeryturę. Oddał ludziom ich pieniądze do ich dyspozycji, równocześnie mówiąc im, że ich świadczenie będzie bardzo niskie i sami muszą się zatroszczyć o swoją przyszłość. Tak będzie uczciwiej, racjonalniej i lepiej dla gospodarki. Jak dowodzi ekonomia, ludzie lepiej wydają swoje pieniądze niż politycy.