Fałszywy gigant z bajki dla dzieci widziany z daleka wydaje się ogromny. Jednak im bliżej podchodzisz, tym mniejszy się robi. Gdy słyszę o rezolucjach Rady Europejskiej, przypomina mi się ten biedak. Strategie rozwiązania kryzysu są imponujące. Z bliska wyglądają mniej okazale.
Takim fałszywym gigantem jest Europejski Mechanizm Stabilizacyjny (ESM), który od 2013 r. stanie się trwałym mechanizmem antykryzysowym. Kiedy ogłoszono, że będzie mógł kupować obligacje na rynku pierwotnym, wyglądało to na duże ustępstwo ze strony Niemiec. Okazuje się, że historia z rynkiem pierwotnym to mydlenie oczu. ESM nie wesprze w ciągu najbliższych kilku miesięcy Portugalii, a ponieważ Lizbonie nie uda się refinansować znacznej części swojego długu, jedynym wyjściem stanie się przyjęcie standardowego programu kredytowego w ramach obecnie obowiązujących reguł. Dopiero za kilka lat, kiedy odchudzona i zreformowana Portugalia wyjdzie z planu oszczędnościowego i będzie chciała powrócić na rynki kapitałowe, ESM może pomóc jej przy niewielkich aukcjach obligacji, służąc jako nabywca ostatniej instancji.
A co z decyzją o przyjęciu wyższego progu kredytowania na poziomie 500 mld euro? Gdyby ESM mógł operować swobodnie na rynku pierwotnym i wtórnym, miałoby to znaczenie. Ponieważ jednak jego działania są ograniczone, limit nie jest tak istotny. Jeżeli ktoś chciałby podciąć skrzydła ESM, najlepszym sposobem byłoby ograniczenie tego, co może zrobić z pieniędzmi. Rada wyprodukowała porozumienie, które wygląda jak duży pakiet, ale w rzeczywistości jest on niewielki.
Priorytetem rady jest triangulacja rodzimych interesów politycznych, przy jednoczesnym sprawianiu zupełnie odmiennego wrażenia. Są w tym dobrzy. Wciąż jednak nie ma strategii rozwiązania kryzysu. Dlatego jestem sceptyczny wobec deklaracji, że „zrobią wszystko, co potrzebne”, by uratować euro. To może się okazać najgorszym fałszywym gigantem.