Kto zna górnictwo, ten wie doskonale, że szefowie związków w spółce, a także ich związkowi szefowie w Krajowej Komisji Górnictwa nigdy nie byli i nigdy nie będą zwolennikami prywatyzacji spółki. Bardzo dobrze wiedzą, że w momencie jej upublicznienia, czyli wejścia na giełdę, stracą ogromną część swej władzy. Wymiernej także finansowo. Dzisiaj na przykład tylko szefostwo związków kontroluje fundusz socjalny w Jastrzębskiej Spółce Węglowej, a jest to ponad 30 mln zł rocznie. Czy gospodarują nim racjonalnie – wiedzą tylko oni. Zarząd firmy nie ma żadnej możliwości ich kontrolowania. Podobnych spraw jest wiele.
Zagrzewanie do walki
Budżet państwa na upublicznieniu spółki może zyskać 5 – 6 mld zł. Wycenia się ją na blisko 12,5 mld zł (a naprawdę warta jest ponoć kilka miliardów więcej).
Rząd zapowiada utrzymanie większościowych udziałów, więc nieco mniej niż 50 proc. może zostać sprzedanych. Wicepremier Waldemar Pawlak, do którego należy decyzja o rozpoczęciu procesu prywatyzacji, ma więc w ręku potężną kartę przetargową wobec swego koalicjanta. Doskonale wie, co robi, powtarzając nieustannie, że dopóki w JSW trwają niepokoje, nie można przystępować do prywatyzacji. Daje działaczom związkowym czytelny sygnał, że dopóki protestują, dopóty nie rozpocznie się procedura prywatyzacyjna. Związkowcy korzystają z tego w pełni. Strajk włoski, blokady wysyłki węgla – wachlarz możliwości mają spory.
Warto spróbować przeanalizować, co się stanie, jeśli tę walkę wygrają działacze związkowi, wspierani przez wicepremiera. A wiele wskazuje na to, że tak się stanie i JSW nie trafi na giełdę. Z czysto gospodarczego punktu widzenia dla interesów samej spółki będzie to rozwiązanie fatalne.
Można jednak spojrzeć na problem JSW szerzej. Węgiel, nawet najlepszy, bo koksowy, wydobywany przez jastrzębskie kopalnie, nie jest paliwem z przyszłością. Jego zużycie obarczone będzie koniecznością zakupu praw do emisji CO2, więc nie można wykluczyć, że przemysł stalowy będzie przenosił się na wschód lub starał się kupować węgiel tańszy, ostatnio wydobywany też metodą odkrywkową, np. w Mongolii.
Szanse na przeżycie
Może więc zamiast iść na potężną awanturę z silnymi związkowcami, zostawić jastrzębskie kopalnie samym sobie. Jeśli nie będzie w spółce inwestycji, nie będzie udostępniało się nowych złóż. Najmłodsza z nich, kopalnia Budryk, budowana w latach 70., a także kopalnia Pniówek mają szanse na przeżycie 14 lat, do roku 2025. Na tyle mają bowiem udostępnionych zasobów węgla. Trzy inne kopalnie: Borynia, Jas-Mos i Zofiówka mogą fedrować przez 10 lat, do 2021 roku. Najkrócej, bo do 2020 roku wydobywać będzie kopalnia Krupiński.
Być może działaczom związkowym JSW, którzy pełnią swoje funkcje od kilkunastu lat (niektórzy blisko 20 lat), utracili więc prawo do emerytury górniczej i muszą pracować do 65. roku życia, uda się dopracować na swych posadach.
Jest to oczywiście teoretyczna żywotność kopalń, możliwa przy obecnych wysokich cenach węgla. Jeśli ceny węgla koksowego spadną, wtedy może się okazać, że JSW znów zacznie mieć kłopoty, podobne do tych, jakie przeżywała w 2009 roku, kiedy miała 345 mln zł straty.
A że ceny spadną, jest niemal pewne. Wynika to z prognoz wykonanych przez cztery firmy konsultingowe. Jeśli sprawdzi się najbardziej czarna prognoza dokonana przez Morgan Stanley i w 2013 roku ceny spadną do 100 dolarów, wtedy JSW będzie miała potężne kłopoty. Koszt wydobycia 1 tony w I kwartale tego roku wynosił już 335 zł, czyli ok. 125 dolarów, a więc pojawi się strata. Obliczono, że minimalna bezpieczna cena dla JSW to ok. 340 zł/t. Być może jednak Morgan Stanley się myli. Czas pokaże.
Przy ubiegłorocznej, świetnej koniunkturze na węgiel zainwestowały w wydobycie (odkrywkowe) Mongolia i Chiny. W związku z tym podaż węgla na rynku wzrośnie, a wtedy ceny zwykle spadają
Pół wieku dłużej
Jeśli natomiast JSW udałoby się przeprowadzić wszystkie zaplanowane w strategii inwestycje i jeśli udostępniłaby nowe złoża oraz wybudowała nowe szyby, wtedy żywotność kopalni przedłużyłyby się: Zofiówki o 65 lat (do 2085 r.), Budryka o 50 lat (do 2077 r.), Pniówka o 40 lat (do 2067 r.), Krupińskiego o 10 lat (do 2030 r.).
Na inwestycje oczywiście potrzebny jest kapitał. Działacze oburzają się, że miliardy z prywatyzacji wpłyną do budżetu, a powinny zostać w spółce. Mają sporo racji, ale wiedzą też doskonale, że ani dzisiaj, ani jutro Jastrzębska Spółka Węglowa nie musi szukać pieniędzy na inwestycje, bo to, co potrzebne jest obecnie, ma w swojej kasie. Skoro w ubiegłym roku spółka miała 1,1 mld zł zysku, a w pierwszym kwartale tego roku zarobiła niemal połowę tego, co w roku ubiegłym, można łatwo policzyć, że dysponuje gotówką bliską 2 mld zł.
Działacze wiedzą o tym i domagają się podwyżek (10 proc.). Zapewne też słusznie. Tyle, że apetyty mają spore, jeśli zważyć, że górnicy JSW zarabiają najlepiej w branży, a średnia płaca przekracza tam 6,5 tys. zł.
Na najbliższe lata na inwestycje więc wystarczy, a później, po roku 2013 JSW, będąc na giełdzie, mogłaby przeprowadzić nowe emisje i ściągnąć z rynku potrzebny kapitał.