Za niewielkie pieniądze Jeff Bezos, twórca największego internetowego sklepu świata Amazon.com, ma szansę kupić sobie jedno z najważniejszych miejsc w historii ludzkości. Kilkoma milionami dolarów wsparł mało znany kanadyjski start-up General Fusion, który obiecuje ujarzmić fuzję jądrową oraz dać nam tanią energię – i to najdalej do końca dekady. Jeśli spełni się ich plan, nie będziemy potrzebowali więcej ropy i węgla do wytwarzania prądu, tradycyjne siłownie atomowe staną się zbędne, nie mówiąc już o drogiej energii ze źródeł odnawialnych. A wszystko dzięki skłonności Bezosa to ryzykownych inwestycji.
– Fuzja jądrowa to Święty Graal nerdów (w amerykańskim slangu to człowiek zakręcony na punkcie nauki – red.), a jednym z największych jest Jeff Bezos. Każdy z nich marzy wyłącznie o jednym: że to właśnie on będzie miał decydujący wpływ na dokonanie przełomu, z którym od lat nie może sobie poradzić współczesna nauka – mówi „DGP” Matt Lagarde z Massachusetts Institute of Technology.
Zjawisko fuzji jest powszechne w kosmosie: zachodzi w jądrach gwiazd, takich jak Słońce, w ekstremalnie wysokich temperaturach. Jądra izotopów wodoru łączą się, tworząc hel, wydzielając w tym procesie ogromne ilości energii.
Reklama

Fuzja do końca dekady

Świat już raz przeżył gorączkę fuzji jądrowej oraz równie wielki zawód. W 1989 roku dwóch fizyków – Stanley Pons z Uniwersytetu Utah i Martin Fleischman z Uniwersytetu w Southampton w Wielkiej Brytanii – ogłosiło, że udało im się przeprowadzić tzw. zimną fuzję jądrową. Najprościej rzecz ujmując, może być przeprowadzona w temperaturze pokojowej. Choć Pons i Fleischman publicznie przedstawili szczegółowe wyniki swoich prac, a magazyn „Science” równie skrupulatnie opisał ich dokonanie, żadnemu laboratorium nie udało się powtórzyć eksperymentu. Od trzech dekad zimna fuzja jądrowa jest naukowym humbugiem – co kilka lat pojawia się informacja o przełomie czy o udanym eksperymencie w skali mikro, ale nikomu nie udaje się zbudować prototypu reaktora.
Jednak jądrowy Graal nie daje o sobie zapomnieć. Jeff Bezos na początku maja przekazał kilka milionów dolarów (nie chce ujawnić, ile dokładnie) kanadyjskiej firmie General Fusion, która za pozyskane w sumie 19,5 mln dol. obiecuje spełnienie jego marzeń. – Projekt jest wiarygodny, ma duże szanse powodzenia – powiedział tylko. Kanadyjczycy nie chcą eksperymentować z zimną fuzją, zamierzają za to stworzyć słońce na Ziemi. W tym celu posłużą się nową technologią MFT (Magnetized Target Fusion).
Skonstruowany przez nich reaktor ma wstępnie podgrzewać np. deuter, izotop wodoru, by zamienił się w plazmę (gorącą zjonizowaną materię przypominająca gaz). Zostanie ona następnie uwięziona w silnym polu magnetycznym, rozgrzana do ok. 15 mln stopni Celsjusza i poddana uderzeniom fal generowanych przez wielkie tłoki. I właśnie w tym momencie ma dochodzić do łączenia jąder deuteru, w wyniku czego powstaną przeogromne ilości energii, wykorzystywanej do napędu turbin w elektrowniach. O potędze fuzji świat przekonał się już w 1952 roku, gdy Amerykanie zdetonowali pierwszą bombę termojądrową. Głowica o masie identycznej z tą, która została zrzucona na Hiroszimę, dała eksplozję aż 700 razy silniejszą.
Przeprowadzenie na Ziemi fuzji jądrowej to zadanie ekstremalne. Zalety? Przede wszystkim tanie oraz wydajne paliwo – z zaledwie kilograma deuteru, pozyskanego chociażby z morskiej wody, otrzymamy energię porównywalną ze spaleniem aż 3,5 tys. ton węgla. Poza tym brak radioaktywnych odpadów, nie ma też groźby stopienia rdzenia reaktora, bo fuzja nie jest reakcją łańcuchową i w każdej chwili można ją zatrzymać. Szefostwo Global Fusion zapewnia, że prototyp reaktora ukończy najdalej w ciągu trzech – czterech lat. Do końca dekady energia pozyskiwana z fuzji jądrowej ma być już produkowana komercyjnie. – Nie ma rzeczy niemożliwych. To moje motto – odpowiada za każdym razem Bezos, gdy jest pytany o to, czy wierzy w sukces kanadyjskiego start-upu.

Ryzyko się opłaca

Takie samo przeświadczenie towarzyszyło mu, gdy tworzył Amazon. Korporacyjna legenda mówi, że na pomysł stworzenia internetowej księgarni wpadł w 1994 roku – gdy sieć raczkowała – podczas podróży z żoną autem z Nowego Jorku do Seattle. I w samochodzie, na kolanie, napisał plan biznesowy. Sklep (trzy komputery ustawione w garażu) wystartował w następnym roku, a już w 1997 roku zadebiutował na Wall Street. W szybkiej sprzedaży akcji pomogła mu pęczniejącą bańka internetowa. Pękła w roku 2000, ale Amazon przetrwał krach. To w znacznej mierze zasługa Bezosa, bo w planie biznesowym zapisał, że firma nie będzie zarabiać przez co najmniej pięć lat – przez co nie była obiektem szalonej spekulacji. Pomylił się zaledwie o kilka miesięcy: pierwszy zysk sklep zanotował w ostatnim kwartale 2001 roku. Niewielki – po cencie na akcję.
Potem historia potoczyła się już błyskawicznie. Z jednej strony powiększał się dostęp do internetu i niemal każdy miał już w domu czy komórce szerokopasmowe połączenie, z drugiej Amazon.com poszerzał swój asortyment. Sprzedawał już nie tylko książki, lecz także muzykę, filmy na DVD, programy komputerowe, opracował własny czytnik e-booków. Dziś można w nim kupić niemal wszystko. W ubiegłym roku zysk firmy przekroczył 1,1 mld dol.
Mimo ogromnego sukcesu 47-letni Bezos wciąż jest głodny kolejnych zwycięstw, ciągle napędza go niespożyta energia działania. Jak w dzieciństwie, gdy próbował zdemontować śrubokrętem szopę na ranczo dziadka. Na szczęście rodzinie udało się zainteresować go o wiele bardziej twórczą pasją: nauką. – Zająłem domowy garaż i urządziłem w nim laboratorium. Skonstruowałem nawet alarm, który ostrzegał przed najściem rodzeństwa – wspomina. Po przeniesieniu się z Teksasu do Miami na Florydzie uczęszczał do kółka naukowego przy tamtejszym uniwersytecie. Ale na studia pojechał do New Jersey: wybrał fizykę na renomowanym Princeton University, ale szybko przerzucił się na inżynierię komputerową. Po ukończeniu studiów w 1986 roku zaczął pracować na Wall Street – na zlecenie firmy Fitel budował platformę informatyczną do prowadzenia handlu międzynarodowego. Potem przewinął się jeszcze przez kilka spółek związanych z giełdą, ale ciągle ciągnęło go do komputerów. I do rodzącego się internetu. W końcu sieć go pochłonęła całkowicie.
Dzięki Amazonowi, którym zarządza żelazną ręką, w ciągu kilku lat stał się jednym z najbogatszych Amerykanów, choć w ubiegłym roku zarobił niewiele ponad 81 tys. dol. Stosuje ten sam chwyt, co szef Apple’a Steve Jobs, który po powrocie do firmy ustalił wysokość swojej pensji na 1 dol. rocznie (to oznacza, że od tego czasu zarobił 14 dol.). Jobs, o czym głośno nie mówi, posiada 138 mln akcji Walt Disney Company, która święci triumfy na rynku rozrywki. W ostatnich trzech latach WDC wypłacało po 35 centów dywidendy za każdy udział. To oznacza, że rocznie zarabia de facto aż 48 mln dol. Podobnie Bezos, który inwestuje zarobki w inne dobrze prosperujące przedsiębiorstwa. Obu nie można odmówić geniuszu: dzięki temu unikają płacenia wyższych podatków. Amerykański fiskus odbiera 15 proc. zysków z dywidendy, gdyby otrzymywali „normalne” pensje – musieliby mu oddawać aż 35 proc.

Czas na kosmos

Dzięki m.in. umiejętnemu postępowaniu z urzędem skarbowym zostaje mu na koncie dość pieniędzy, by realizować swoje inne marzenia, nie tylko sen o fuzji jądrowej na Ziemi. Wzorem Richarda Bransona, szefa Virgin Group, oraz Elona Muska, twórcy firmy SpaceX, zainteresował się kosmosem. Przed kilku laty sfinansował powstanie przedsiębiorstwa Blue Origin, które w kwietniu tego roku zostało jednym z czterech finalistów rozpisanej przez NASA drugiej edycji programu CCDev2, czyli realizowanych przez prywatne firmy załogowych lotów kosmicznych. Jeszcze pięć lat temu firma Bezosa informowała o planach budowy pojazdu pionowego startu i lądowania New Shepard mającym wynosić kosmicznych turystów na wysokość nawet 100 km. Z ostatnich informacji wynika jednak, że Blue Origin zarzuciło ten zbyt ambitny jak na jego możliwości projekt i skoncentrowało się na stworzeniu jedynie załogowej kapsuły, która będzie wynoszona w kosmos przez rakietę Atlas V.
Bezos finansuje także prace nad rozwojem sztucznej inteligencji. To program Amazon Mechanical Turk – co stanowi nawiązanie do jednej z największych mistyfikacji XVIII wieku. W 1769 roku Wolfgang von Kempelen ogłosił, że skonstruował drewnianego robota, Mechanicznego Turka, który potrafi grać w szachy. Szybko zyskał tak wielką sławę, że z jego dziełem grali i przegrywali, m.in. Napoleon Bonaparte i Benjamin Franklin. Dopiero osiemdziesiąt lat później ujawniono, że było to oszustwo – w maszynie zamknięto zdolnego szachistę. Amazon Mechanical Turk (inna nazwa Artificial Artificial Intelligence) ma być programem, który obdarzy komputery ludzkimi emocjami i inteligencją, by nauczyć maszyny zadań, które są na razie poza ich zasięgiem, np. wybrania najładniejszej fotografii czy najcelniejszego opisu sprzedawanej przez Amazon rzeczy.
– Na tym poziomie wizji i pomysłów przyszłe zyski nie mają znaczenia. Bezos i jemu podobni nerdowie dorobili się już tak ogromnych fortun, że nie liczy się dla nich zarobek. Chcą tylko dokonać technicznej rewolucji – mówi „DGP” Matt Lagarde. Jeffa Bezosa stać na taki gest. Magazyn „Forbes” w najnowszym zestawieniu najbogatszych ludzi świata szacuje jego majątek na 18,1 mld dol. W ciągu roku twórca Amazona powiększył go aż o 5 mld dol.