Chiny znów stały się w ubiegłym tygodniu „naj” w kolejnej dziedzinie. Tym razem nie chodzi o produkcję motoryzacyjną czy eksport, ale zakupy złota. Obecnie Państwo Środka pochłania największe ilości cennego metalu na świecie – 93,5 tony w pierwszym kwartale roku, doszło bowiem do wniosku, że dolar i amerykańskie obligacje stają się niepewną lokatą. Podobnie uważają inne państwa oraz nabywcy indywidualni kupujący złoty kruszec jako zabezpieczenie. Takiej pozycji nie mają ani srebro lub platyna, ani metale rzadkie, ani tym bardziej miedź, ropa czy gaz. Traktowanie złota jako jeszcze jednego surowca, który podlega takim samym wahaniom cenowym co wszystkie inne, to nieporozumienie. Nie jest surowcem, ale ugruntowanym od tysiącleci nośnikiem bogactwa i materialnego bezpieczeństwa. Nie widać na horyzoncie żadnego ekwiwalentu, który mógłby zastąpić je w tej roli.
Zarówno państwa, jak i ich obywatele niechętnie wyzbywają się złota. To bowiem gwarancja nie na lata, ale dekady, a nawet stulecia. Inwestorzy indywidualni z dużo większą łatwością kupują i sprzedają udziały w funduszach lokujących w złocie lub kopalniach niż sam kruszec. W skarbcach państwowych ciągle zalega przetopione złoto zrabowane Aztekom i Inkom, nie wspominając o tym, które zmieniło właścicieli w dramatycznych okolicznościach II wojny światowej. Jak trudno przychodzi wyzbycie się żółtych sztabek, pokazuje przykład Portugalii, która straciła zdolność samodzielnego spłacenia swojego długu publicznego.
Przy okazji uchwalania przez Unię Europejską i Międzynarodowy Fundusz Walutowy bailoutu dla tego kraju, niemiecki parlamentarzysta z FPD Frank Schaeffler zapytał, dlaczego najpierw nie sprzeda on swoich rezerw złota. W skarbcu w Lizbonie piętrzy się około 400 ton tego kruszcu. Cena uncji waha się obecnie w okolicach 1,5 tys. dol. Oznacza to, że rezerwa jest warta jakieś 19 mld dolarów, czyli 13 mld euro, a więc jedną szóstą całego bailoutu opiewającego na 78 mld euro. Lizbona jednak ani myśli pozbywać się rezerwy, kłopoty ze spłatą długu są bowiem przejściowe, a zapas złota daje gwarancję na przyszłość, gdyby miało być jeszcze gorzej.
Reklama
Skądinąd przykład Portugalii pokazuje, że – jak mówi popularne powiedzenie – o ile pieniądz nie śmierdzi, złoto wyłącznie pachnie, jakiekolwiek byłoby jego pochodzenie. Spora część złotego skarbu pochodzi z czasów II wojny światowej. Portugalia eksportowała wówczas do Rzeszy wolfram i inne rzadkie metale, za które Niemcy płacili początkowo dolarami. Kiedy jednak okazało się, że to najczęściej fałszywki, Portugalczycy zażądali za dostawy złota. I dostali je. Kruszec pochodził z rabunku w okupowanej Europie, w tym od wymordowanych Żydów. Do Lizbony nie trafiały wprawdzie złote zęby ofiar, jak do Szwajcarii, ale do dziś w lizbońskim skarbcu leżą ponoć sztabki z symbolem swastyki. Po wojnie alianci wymusili oddanie części złota potomkom ofiar, ale było to ledwie jakieś pół procentu całego skarbu.
Państwa gromadzą złoto w jedno- lub kilkukilogramowych sztabach. Preferują metal w formie czystej, a więc próby 999. Wśród inwestorów indywidualnych najpopularniejsze są sztabki uncjowe (31,1 grama), pięćdziesięciogramowe i stugramowe. Mniej zasobni mają też w domowych skarbcach dwudziesto, dzięsięcio-, a nawet pięciogramówki. Inną formą lokacyjną są monety bulionowe. Często także o próbie 999, na przykład kanadyjska 50-dolarówka. Równie popularne stały się dwa typy monet o mniejszej zawartości kruszcu – południowoafrykańskie krugerandy i brytyjskie suwereny. Miło leżą w dłoni także bieliki, monety emitowane przez Narodowy Bank Polski z wizerunkiem orła bielika o wadze jednej uncji czystego złota, ale daleko im sławą do bulionowej konkurencji z RPA i Wielkiej Brytanii. W Rosji renesans przeżywają z kolei świnki, czyli masowo emitowane w czasach carskich monety o nominale 5, 7,5, 10 i 25 rubli. Rosjanie chętnie kupują je w Polsce, dlatego ich ceny są u nas znacznie zawyżone w stosunku do wyceny rynkowej zawartego w nich złota. Nasi pradziadowie, którzy wracali z Syberii ze świnkami zaszytymi w ubranie albo w pasy niczym nie różnili się od współczesnych nabywców tych monet. Cara już nie ma, imperium Romanowów runęło wiek temu, a świnki jak były, tak nadal są synonimem bogactwa i bezpieczeństwa. Jest tylko jedno wyjaśnienie tego fenomenu – wykonano je ze złota.
Jak bardzo złoto różni się od surowców, pokazuje przykład srebra, innego kruszcu uważanego za szlachetny, który jednak nigdy nie zdobył porównywalnej renomy. Tylko 5 proc. światowego srebra jest trzymane przez banki jako zabezpieczenie, w wypadku złota odsetek ten wynosi 17 proc. Srebro w sztabach oraz monetach traktowane jako dobro inwestycyjne to tylko jedna trzecia tego, co jest używane w przemyśle. Różnice między srebrem a złotem najbardziej jednak widać w skokach ich cen. Przez lata 70. ubiegłego wieku cena uncji srebra oscylowała wokół 6 – 8 dol., w 1979 roku zaczęła gwałtownie rosnąć, by 17 stycznia 1980 r. osiągnąć 50 dol. Dwa miesiące później spadła do 10 dol. Inwestorzy, którzy grali na wzrosty, zostali bankrutami. W kolejnych dekadach cena utrzymywała się mniej więcej na stałym poziomie, aż do sierpnia 2010 r., kiedy stało się jasne, że Ameryka będzie pompować w rynek 600 miliardów dolarów pustego pieniądza. Zaczął się wykup srebra, do marca 2011 r. zdrożało o 165 proc. Na początku maja ceny zmalały jednak z 50 do 35 dol. za uncję. Był to największy spadek od roku 1980. Typowa spekulacja. Tymczasem złoto w czasie wielkiego wykupu cennych kruszców od sierpnia 2010 r. do marca 2011 r. zdrożało zaledwie o 26 proc., jak wyliczył „The Wall Street Journal”. Nigdy też nie miało tak wielkich wahań w wycenie jak srebro w latach 1979 – 1980 i 2010 – 2011.
Za ostatnią przeceną srebra nie poszła przecena złota. 2 kwietnia tego roku uncja kosztowała 1431 dol., zaś w ostatni czwartek – 1537 dol. Największy spadek w 2011 r. miał miejsce 31 stycznia – do 1319 dol. Jeśli weźmie się pod uwagę, że złoto jest długoterminową inwestycją w bezpieczeństwo, takie skoki cenowe są co najmniej akceptowalne.
Złoto jako nośnik bogactwa pojawiło się wraz z rewolucją neolityczną na Bliskim Wschodzie i od tego czasu trwa jego błyskotliwa kariera. Nawet najmniejsza chmurka na horyzoncie nie zapowiada jej kresu. Można nim wprawdzie spekulować, jak spekuluje się marzeniami czy lękami, ale to coś więcej niż zwykły surowiec, jeszcze jedna bańka rynkowa, utopia. Gdyby było inaczej, banki centralne państw nie trzymałyby tego świecidełka w pancernych skarbcach, choć puszczenie go w obieg dałoby nieźle zarobić lub oddaliło finansowe zagrożenia, a Chiny nie skupywałyby po świecie dziesiątków ton miesięcznie. Złoto, w sensie materialnym, jest wartością ostateczną, ostatnim punktem odniesienia. Tak naprawdę – ono nie ma ceny.
ikona lupy />
Andrzej Talaga / DGP