Prawie trzy lata po upadku Lehman Brothers widmo drugiej fali kryzysu znów zawisło nad gospodarkami Zachodu. Co nas czeka, z grubsza wiadomo: spowolnienie wzrostu PKB, rosnące bezrobocie, dalsze cięcia budżetowe i wyższe podatki. Ale prócz tych łatwych do przewidzenia efektów makroekonomicznych spadnie na nas lawina mocno nieoczywistych (niemniej bardzo namacalnych) skutków ubocznych, które przynosi ze sobą nadciągająca recesja.
Weźmy choćby rynek surowców. O tym, że od miesięcy drożeje złoto, wiedzą już wszyscy. Kruszec jest dla inwestorów tym bardziej popularną lokatą, im mniej pewna staje się sytuacja największych gospodarek, a co za tym idzie ich walut. Ale współczesna gorączka złota ma też swoje praktyczne konsekwencje. Od miesięcy w Londynie (gdzie znajduje się światowe centrum obrotu kruszcem) kończy się dostępna powierzchnia magazynowo-sejfowa, w której można bezpiecznie przechowywać cenny metal. Trudno się dziwić, bo obecnie w rękach inwestorów jest go już 2,3 tys. ton. Banki operujące na rynku złota na gwałt szukają więc miejsca na budowę nowych magazynów, a na razie przerzucają koszt na klientów. Od marca opłata za składowanie kruszcu w niektórych miejscach się podwoiła. Coraz trudniej znaleźć też bank uzależniający cenę składowania złota wyłącznie od jego wagi, a coraz częściej jest ona procentem aktualnej wartości surowca. W skali roku to od 0,03 do 0,15 proc.

>>> Czytaj też: Morgan Stanley: USA i Europa są niebezpiecznie blisko recesji

W tym samym czasie Ameryka boksuje się z największym w swojej historii (przynajmniej w czasach pokoju) długiem publicznym. Niedawna obniżka ratingu USA ma być biczem, który zmusi Waszyngton do cięć budżetowych. Te – przynajmniej na poziomie stanowym – już się rozpoczęły. I przynoszą wiele nieoczekiwanych konsekwencji. Mogą na przykład sprawić, że USA (a wraz z nimi cała ludzkość) przeoczą wiadomość, którą mogą zechcieć nam przekazać... istoty pozaziemskie. Już w kwietniu kalifornijskie obserwatorium w Hat Creek zamknęło bowiem (z powodu utraty federalnych dotacji) nasłuch prowadzony od lat 50. przez wycelowane w kosmos 42 anteny radiowe. Obrońcy stacji nasłuchowej nie zdołali go utrzymać, choć przekonywali, że wprawdzie jak dotąd kontakt z żadnym kosmitą nie został nawiązany, kto jednak może zagwarantować, że E.T. nie zechce tego zrobić w przyszłości.
Dzięki kryzysowi mogą za to spać spokojnie nowojorskie karaluchy i pluskwy. Insekty, które są przekleństwem Manhattanu, były dotąd zwalczane za pomocą finansowanego z publicznych pieniędzy programu IPM (Integrated Pest Management). Jego budżet zmniejszono właśnie o połowę. W mieście, które nigdy nie zasypia, szykuje się za to dużo więcej skarg na pracę wymiaru sprawiedliwości. Zwłaszcza tej jego części, która regulowała najdrobniejsze spory (o wartości nieprzekraczającej 5 tys. dol.). Do tej pory zajmujące się nimi sądy zbierały się cztery razy w tygodniu. Po wakacjach częstotliwość sesji spadnie do jednej na siedem dni.
Reklama
Ale sądowy chaos w Nowym Jorku to jeszcze nic w porównaniu z Armagedonem, jaki czeka mieszkańców Minnesoty. Ponieważ lokalne władze obcięły o 16 mln dol. budżet stanowego wydziału zasobów naturalnych, nie dojdzie więc do odbudowy tamy na rzece Missisipi. A to oznacza, że do systemu stanowych jezior dostanie się straszliwy azjatycki karp, który od kilku lat terroryzował mieszkańców stanu Illinois. Ryba pojawiła się w okolicznym systemie rzecznym w latach 90. przypadkiem, jako pasażer na gapę w lukach statków transportowych. Z powodu braku naturalnych drapieżników karp zaczął mnożyć się na potęgę. Nie dość, że potrafi skakać i atakuje okolicznych wędkarzy, to jeszcze pożera inne ryby. Jego inwazja jest od kilku lat ważnym tematem debaty publicznej w okolicach Wielkich Jezior. Istnieje bowiem realne zagrożenie, że karp naruszy stabilność ekosystemu tamtejszych zbiorników wodnych, którego wartość szacuje się na 7 mld dol.

>>> Czytaj też: Plotki, instynkty, maszyny, czyli skąd się bierze giełdowa panika

Warto zakończyć pozytywnym akcentem. Można oczywiście załamywać ręce nad 28-proc. wzrostem poziomu przestępczości w Grecji w ubiegłym roku – co jest bezpośrednim skutkiem zapaści tamtejszej gospodarki. Trudno jednak nie dostrzec znaczącego wzrostu obrotów firm produkujących... drzwi pancerne (na przykład ateńskiego przedsiębiorstwa Siamo). A także wieści z Niemiec, gdzie najtrudniejsze dla gospodarki miesiące 2009 r. były jednocześnie najlepszym od lat 70. czasem dla środowiska naturalnego. Niemieckie firmy i gospodarstwa domowe zużyły najmniej energii od 40 lat, co znacząco przełożyło się na niższą emisję gazów cieplarnianych do atmosfery. I niższe kary za łamanie unijnych zobowiązań klimatycznych. Po odbiciu 2010 r. zużycie znowu poszło w górę. Druga fala kryzysu może znów odwrócić te tendencje.