Jednak nie tylko w Polsce, lecz w całym świecie zachodnim, i nie chodzi nawet o wiek polityków, ale o ich staż zawodowy, który sprawia, że radykalnie odmiennego pokolenia ludzi młodych po prostu nie rozumieją. Stało się coś bardzo ważnego, a polityka nad tym nie potrafi ani zapanować, ani tego skontrolować, ani wykorzystać.
Powtarzamy banały o pokoleniu internetu czy też o pokoleniu zupełnie odmiennie podchodzącym do spraw obyczajowych. Jednak jeżeli wszystkie te odmienności wziąć razem pod uwagę, to się okaże, że my, czy to żyliśmy na Zachodzie w czasach dostatku, czy to walczyliśmy z komuną, należymy do innego świata, który się po prostu kończy. Widać to najlepiej, kiedy czytamy pamiętniki czy listy ludzi z poprzednich pokoleń. Między korespondencją Marii Dąbrowskiej z Jerzym Stempowskim czy Miłosza z Iwaszkiewiczem a współczesną młodzieżą minęła epoka. Stało się coś tak ważnego, jak praktyczny zanik grupy zawodowej, jaką byli do XX wieku chłopi. Żyjemy w innym świecie i tylko fragmentem tej odmienności, nikłym, chociaż praktycznie ważnym, są umowy śmieciowe. My stworzyliśmy ludziom młodym niebywałe warunki, rozumiemy, że ich nasza wolność już nie zadowoli, ale nie wyciągamy z tego żadnych praktycznych wniosków. Cieszymy się, że to przede wszystkim młodzi i w miarę wykształceni ludzie dokonują demokratyzujących rewolucji w świecie arabskim i nie tylko, ale nie wiemy, co z tym fantem uczynić, skoro ci ludzie są i pozostaną jeszcze przez lata – przy obecnej koniunkturze – bez stałej i pewnej pracy.
Przez dwieście lat trwaliśmy w przekonaniu, że istnieją rozmaite typy starć społecznych, jedne nazwano klasowymi, inne – narodowymi. A tu dochodzi zupełnie nowe, jakiego większość z nas zupełnie nie docenia, czyli starcie pokoleniowe. Rozumiem, że emeryci i pracownicy budżetówek obawiają się o swoją przyszłość w dobie kryzysu, ale ich sytuacja jest i tak znakomita, jeżeli ją porównać z sytuacją ludzi młodych. Na całym Zachodzie to wśród młodzieży panuje największe bezrobocie i brak poczucia bezpieczeństwa. Czyżbyśmy nie widzieli, że szykujemy już sobie sznur, może jeszcze nie pętlę…? Jak oduczyć ludzi młodych tego wszystkiego, co nam przyszło z względną łatwością (zgoda: w starych demokracjach łatwiej, w nowych trudniej). Uzyskaliśmy mieszkania w wieku rozrodczym, względnie nieźle płatną i bezpieczną pracę oraz gwarantowane świadczenia medyczne. Ludzi młodych już ten luksus nie spotka, jeżeli uważać to za luksus. Wprawdzie oni jeszcze niekoniecznie myślą kategoriami przyszłego bezpieczeństwa, ale w sytuacji finansowej niepewności coraz więcej spośród nich – nawet tych bardzo zdolnych – wybiera zawód fizjoterapeuty, który na pewno będzie w starzejącym się społeczeństwie potrzebny, niż idzie na polonistykę lub historię, skoro nauczycieli mamy dużo za dużo w związku z niżem demograficznym.
Czy jednak rzeczywiście chcemy doprowadzić do tak daleko posuniętych zmian cywilizacyjnych, kiedy to nauki humanistyczne i społeczne pójdą w kąt, a edukacja praktyczna okaże się jedyną sensowną? I czy rewolucja pokoleniowa do tego ma się sprowadzać? My może byśmy tego chcieli, ale nowe pokolenia nas po prostu wyrzucą, jeżeli nie pozwolimy im o wiele lepiej od nas rządzić nowym światem technologii i nowym światem obyczajów. Kiedy patrzę z tego punktu widzenia na polskie problemy polityczne, na spór, na przykład, Leszka Millera z Ryszardem Kaliszem, mam poczucie, jakbyśmy znajdowali się w archiwum akt dawnych. A kiedy patrzę na Grzegorza Napieralskiego, to mam wrażenie, iż on, a także inne ugrupowania intelektualnie lewicowe z tego, że idzie nowe – nic nie pojęli. Zmienia się oblicze świata, a my nie potrafimy nawet tego dostrzec.