Nowym zjawiskiem towarzyszącym utrzymywaniu się gospodarczej stagnacji stał się gwałtowny spadek liczby giełdowych debiutów w krajach rozwiniętych. Dzieje się z tak z jednego powodu: rynki papierów wartościowych, same działające na zasadach spółek akcyjnych i nakierowane na zysk, przestały spełniać swoją podstawową funkcję – nie pomagają już małym firmom w pozyskiwaniu środków na dalszy rozwój.
W Europie i USA liczba nowych firm w obrocie giełdowym w ostatnich pięciu latach gwałtownie spadła – w Londynie o ponad połowę. To powód do zaniepokojenia dla rządów: bez pomocy utworzonych pięć wieków temu giełd nie powstałyby współczesne imperia, warta miliardy dolarów branża bankowa i tacy giganci XXI wieku jak Google. – Pierwsza oferta publiczna (IPO) już nie spełnia klasycznej funkcji kierowania kapitału do małych rozwijających się spółek z powodu żądań wysokiego poziomu płynności finansowej ze strony inwestorów instytucjonalnych. Jeśli mamy się zacząć w końcu rozwijać, konieczne jest stworzenie alternatywnych źródeł pozyskiwania kapitału przez firmy, które nie mają takich perspektyw rozwoju jak Facebook – mówi John Coffee z Uniwersytetu Columbia.

>>> Czytaj też: Śmieci w bilansach, czyli ile tak naprawdę warte są europejskie banki

Straty są jak najbardziej wymierne. Departament Skarbu USA oszacował, że od końca lat 70. aż 92 proc. wszystkich miejsc pracy stworzonych przez notowane na giełdzie spółki powstało tuż po IPO. Od 1999 roku rocznie na giełdzie debiutowały średnio 192 firmy, w poprzedniej dekadzie aż 547. IPO przygotowywane w celu pozyskania mniej niż 50 mln dol. praktycznie zniknęły. Według ocen firmy audytorskiej Grant Thornton, gdyby procentowy stosunek liczby giełdowych debiutów do amerykańskiego PKB pozostawał bez zmian, powstałoby ok. 22 mln nowych miejsc pracy.
Reklama
Z kolei brytyjskie władze sprawdzają, na ile rynki kapitałowe służą gospodarce pod względem stymulowania nowych inwestycji. Podejrzewają bowiem, że giełdy są nadmiernie skoncentrowane na krótkoterminowych wynikach, tym samym szkodzą długoterminowej rentowności i wzrostowi oraz ograniczają możliwość osiągania stabilnych zysków przez inwestorów. Wyniki badania mają zostać upublicznione w przyszłym tygodniu.
Mnóstwo IPO jest zapowiadanych, jednak ostatecznie nie dochodzi do skutku. Firma analityczna Dealogic podała, że w tym roku na całym świecie odwołano aż 25 proc. giełdowych debiutów, których celem było zebranie do 150 mln dol. (w USA dotyczyło to 34 proc. firm, w Europie ok. 45 proc.).
Po części winne takiej sytuacji są same firmy. – W wielu przypadkach ceny kupna udziałów są po prostu za wysokie, co zniechęca inwestorów. Brak zainteresowania z ich strony to protest, bo nikt nie lubi przepłacać – mówi Paul Marsch z London School of Economics. Jednak Sacha Sadan z Legal & General Investment Management za nierealistyczne oczekiwania spółek najczęściej obwinia wielkie fundusze inwestycyjne, które mają udziały w firmach starających się o IPO. Są one bowiem zainteresowane jak największym i najszybszym zyskiem, choć tak naprawdę prowadzone przez nie przedsiębiorstwa są bardzo często pogrążone w długach. – Jeśli na giełdach nie będą się pojawiać nowe spółki, rynek zacznie się kurczyć, co odbije się na zyskach inwestorów i globalnej gospodarce – dodaje Sadan.
Departament Skarbu podaje, że obecnie mija średnio aż 9,5 roku od czasu powstania firmy do jej wejścia na giełdę. Dla porównania w latach 80. wędrówka na parkiet zajmowała niecałe 5 lat. Za tę sytuację eksperci w dużej mierze winią nowe przepisy przyjęte w dobrej wierze po pęknięciu bańki internetowej w 2000 roku: by uniknąć powtórzenia się sytuacji, podniesiono cenę IPO, co z kolei spowodowało, że banki inwestycyjne zrezygnowały z angażowania się w mniejsze i obarczone większym ryzykiem debiuty. Jednak część problemu jest związana z organizacją rynków papierów wartościowych. – Ekonomiczny model obrotu akcjami musi się zmienić – przekonuje David Weild z Grant Thornton.
Giełdy, które jeszcze do niedawna były miejscami spotkań przedsiębiorców z inwestorami, same przeistoczyły się w notowane spółki, z własnymi akcjonariuszami domagającymi się zysków. W tej sytuacji jak najbardziej uzasadnione są obawy, że przestały być instytucjami użyteczności publicznej służącymi do zdobywania kapitału i tworzenia miejsc pracy.
Dla wielu giełd przyciąganie nowych spółek przestało być atrakcyjne, bo nie daje nic poza groszowymi opłatami za debiut. Zamiast tego giełdy spółki przestawiają się na inwestycje w derywaty i clearing, bo tu zyski są znacznie wyższe i inwestują w nowe technologie dla przeprowadzania na własnym parkiecie transakcji wysokiej częstotliwości (HFT). Np. NYSE Euronext, operator nowojorskiej giełdy, od początku roku do września na notowaniach spółek zarobił 334 mln dol. i 675 mln dol. na derywatach.
W tej sytuacji, według CBI, organizacji brytyjskich pracodawców, wiele firm wykorzystuje przede wszystkim zaoszczędzone zyski oraz zapasy gotówki, niż pozyskuje nowy kapitał na giełdach. Bob Press, założyciel Trafalgar Capital Advisors, firmy doradzającej tym, którzy chcą wejść na parkiet, mówi, że w zachodnich gospodarkach brakuje niewielkich przedsiębiorstw szukających swojej szansy na rynkach papierów wartościowych. Wiele z nich odstraszają wymagania oraz koszty przeprowadzenia debiutu, zaś bankierzy koncentrują się na zarabianiu na dużych. – Im firma większa, tym jest łatwiej. Ryzyko mniejsze, a zyski większe – zaznacza.
Tylko nieliczne firmy znajdują alternatywne źródła kapitału. Groupon, dynamicznie rozwijający się amerykański portal zakupów grupowych, który wszedł w tym miesiącu na giełdę z ceną 20 dol. za akcję, w trybie prywatnym sprzedał udziały dwóm wielkim inwestorom instytucjonalnym: T. Rowe Price oraz Fidelity and Morgan Stanley Asset Management. Jednak inne przedsiębiorstwa potrzebujące kapitału, o których nie jest równie głośno jak o Grouponie, nie są w stanie powtórzyć takiego rozwiązania.
Dominic Rossi, dyrektor ds. inwestycji globalnych w Fidelity Worldwide Investment, uważa, że rynek IPO odrodzi się, choć zajmie to nie miesiące, a lata. Jeśli ta prognoza się spełni, giełdom będzie coraz trudniej aspirować do roli podwalin największych gospodarek świata, jak robiły to przez ostatnie dwa wieki.
Duże giełdy nie są już zainteresowane nowymi spółkami. Wolą zarabiać na derywatach oraz transakcjach wysokich częstotliwości