I nie byłoby w tym nic złego, gdyby dawanie świątecznych (także komunijnych, imieninowych czy urodzinowych) prezentów polegało w minimalnym chociażby stopniu na odruchu serca, a nie na swoistej konkurencji oraz poczuciu obowiązku. Nieco inaczej jest w przypadku obdarowywania dzieci, ale o tym za chwilę. Kiedy dorośli dają prezenty, bywa to sytuacja swoistego przekupstwa, jaka może występować zarówno w przypadku obdarowywania lekarza, jak i osoby najbliższej, której różnorakie względy chcemy pozyskać – „A kupisz mi futro?”. Nie są to prezenty, lecz formy zapłaty za usługę, tyle że nieuiszczane w gotówce. Mamy do czynienia z takimi sytuacjami w życiu prywatnym, ale także w życiu publicznym, kiedy to dawanie prezentów polega na przyznawaniu dodatków specjalnych lub innym zagłaskiwaniu buntujących się grup zawodowych bądź też na rozdawnictwie publicznym, jakie ma sprzyjać dobrym wynikom wyborczym danej partii. W tych przypadkach nie są to także prezenty, lecz formy przekupstwa, które w wielu krajach doprowadziły do obecnego kryzysu, jak w Grecji, gdzie kolejne rządy w ten właśnie sposób zdobywały władzę, nie bacząc na długofalowe konsekwencje darów w postaci świadczeń socjalnych.
Z dawaniem już tradycyjnych świątecznych prezentów dorosłym kłopot polega na tym, że – jeśli nie są to uzgodnione wcześniej rzeczy, ale wtedy nie ma elementu niespodzianki – stwarzamy fałszywą sytuację, bo obdarowany musi wyrazić swoją radość. Nie wiemy zaś w najmniejszym stopniu, czy radość ta jest prawdziwa, i w zasadzie nas to nie obchodzi. Mężczyzna, który dostaje (typowy prezent) kolejny krawat, zapewne nieco cię ucieszy, ale tylko nieco, bo normalnemu członkowi klasy średniej wystarczy z dziesięć krawatów na wiele lat. Typowy prezent dla kobiety to perfumy, ale ciekawie byłoby zbadać, jak wielu mężów wie, które perfumy lubią ich żony, a to jest kwestia podstawowa, bo nielubiane perfumy pójdą na prezent przechodni. Wbrew pozorom najtrudniejsza jest sprawa z dziećmi.
Rozpuszczone bachory są łatwiejsze, bo same nie wiedzą, czego chcą, ale wiedzą, że chcą jeszcze lepsze urządzenia (komputer, quad czy tylko grę komputerową lub inną nowinkę technologiczną), niż dostaną ich koledzy. Mam nadzieję, że takich dzieci jest zdecydowana mniejszość, chociaż wielu rodziców świadomie lub nie całkiem świadomie podsyca takie postawy. W ten sposób przecież konkurują z innymi rodzicami, co stwarza im największą przyjemność. Realna frajda dziecka w ogóle nie jest uwzględniana. Bardzo trudno jest, zwłaszcza młodsze dzieci, pytać, czego by najbardziej chciały na prezent, bo to jest ryzykowne – jeśli już zapytamy, to musimy sugestię zrealizować, a może okazać się to finansowo nie do zaakceptowania. Dobrzy rodzice potrafią delikatnie podpytać lub uchwycić sugestie formułowane przez dzieci i to jest wielki sukces. Najczęściej małe, ale chciane cieszy bardziej od drogiego prezentu. Prezent to zatem wyraz miłości, a nie tylko pieniędzy, zaś miłość wymaga wielkiej dozy empatii i rozumienia się niemal bez słów.
A zatem prezenty, jakie dajemy bliskim, świadczą przede wszystkim o nas, o naszej wyobraźni uczuciowej, a także o naszej umiejętności czytania z mało wyraźnych znaków dawanych przez tego, kogo zamierzamy obdarować. Dawanie prezentów to także radość. Wszyscy pamiętamy dzieciństwo i te chwile słodkiego napięcia przed rozpakowaniem pudełek leżących pod choinką. Z tego jednak wynika, że dawanie prezentów dorosłym jest na granicy nonsensu lub prymitywnej demonstracji rzekomych uczuć. Lepiej czasem zaskoczyć prezentem danym bez powodu i okazji w trakcie roku, niż wysilać się w ostatniej chwili przed Bożym Narodzeniem. A najlepiej kupić coś sobie razem na gwiazdkę, coś, co się przyda, a stanowi odrobinę ekscesu. Prezenty w ciężkich czasach przecież zawsze są ekscesem.