Jedenaście milionów biletów, które sprzedały się w ubiegłym roku na polskie filmy, to w dużej części jej zasługa.
Siedem lat temu wiarę w sukces PISF mieli nieliczni, a już na pewno nie płatnicy ustawowo zobowiązani do przekazywania na jego działanie części swoich dochodów. 1,5-procentowy podatek nałożony na operatorów telewizji kablowych, telewizje komercyjne, dystrybutorów filmowych i podmioty prowadzące kina nazywali haraczem ściąganym na korzyść nieudolnych artystów. Odorowicz jako szefowa nowego instytutu musiała się tłumaczyć z tych funduszy, gdy tylko któryś z filmów dofinansowanych przez PISF wzbudził kontrowersje. Kiedy jednak jej praca zaczęła przynosić efekty (w 2005 r. na polskie filmy sprzedano zaledwie 700 tys. biletów) i została szefową PISF na drugą (i ostatnią) kadencję, nabrała pewności siebie.
Przeprowadziła reformę wyboru produkcji do dofinansowania i zostawiła 15 proc. budżetu na produkcję filmową w gestii PISF. Dodatkowo potrafi przeciwstawić się znanym filmowcom i sama wskazać obrazy, w których powodzenie wierzy. – Komisje odrzuciły projekt Janka Komasy „Miasto” o Powstaniu Warszawskim. Mnie jednak ten scenariusz zafascynował, uwierzyłam w niego i zdecydowałam o dofinansowaniu go – mówi z przekonaniem Odorowicz. I nie ukrywa, że chce, by o polskim kinie znów było głośno na świecie.
SYLV