Nigdy nie wystawiała swoich projektów na targach odzieżowych, nie zapłaciła złotówki za reklamę, a sprzedaż ograniczyła do sklepu internetowego oraz kilku butików w kraju i za granicą. To wystarczyło, by zaledwie w ciągu trzech lat zdobyć renomę, entuzjastyczne recenzje w czasopismach poświęconych modzie, a przede wszystkim zarobić na realny sklep w jednym z największych centrów handlowych w Polsce, do jakiego za kilka tygodni zaprosi klientów. Jeśli się uda, planuje kolejny krok – sieć sklepów pod własną marką bynamesakke.
Właściwie w naszym języku nie ma dobrego określenia, by opisać to, co projektuje i szyje firma Izy Keyes-Krysakowskiej. Ona sama nazywa je T-shirtami, choć mają niewiele wspólnego z koszulką z kolorowym nadrukiem. W modowym żargonie to basic, bawełniane, proste w kroju ubranie baza, podstawa, do której dowolnie dobiera się kolejne warstwy, tworząc własne kompozycje. Amerykańskie marki, które niemal dekadę temu odkryły tę niszę na rynku, też nie wymyśliły osobnej nazwy – to po prostu apparel, czyli ciuch lub strój. Oparte na prostych formach ubrania, których charakter podkreślają stonowane kolory. Minimalistyczna forma w połączeniu z wysokiej jakości bawełną, z jakiej są szyte, oznacza wygodny, a jednocześnie elegancki strój, którego dalsze przeznaczenie zależy od inwencji właściciela.

Styl filmowców

Reklama
Właśnie za oceanem, gdzie robią furorę podobne produkty, Iza zakochała się w takich strojach: – Kiedy pierwszy raz weszłam do sklepu, dwupiętrowego z kilkunastoma zaledwie wzorami, ale każdy w kilkudziesięciu wersjach kolorystycznych, wyszłam z ośmioma siatkami. Dziś w szafie mam właściwie tylko takie rzeczy i zastanawiam się, jak ja w ogóle kiedyś mogłam się ubierać? Naprawdę, nie jestem w stanie przypomnieć sobie, w czym wcześniej chodziłam.
Za te osiem siatek nowych ubrań Iza zapłaciła całą pensję. Wtedy pierwszy raz przyszła jej do głowy myśl, która po latach przypomni się jej w kraju i zaowocuje własną marką: – To niezwykle wygodny i prosty sposób na uzupełnianie szafy. A skoro te ciuchy tak uzależniają, to musi być naprawdę boski interes.
Ale wtedy mieszka jeszcze w Kanadzie, do której pojechała za mężem. Tam próbuje sił w przemyśle filmowym jako scenograf (przed wyjazdem pracowała przy kilku produkcjach z branży reklamowej). Choć to duży rynek, nie jest łatwo. Przez kilka miesięcy Iza za darmo asystuje przy produkcji krótkometrażowych filmów w ramach instytucji, która pomaga młodym filmowcom nabrać doświadczeń. Dzięki temu ma kwalifikacje, by dostać się do Directors Gild of Canada, stowarzyszenia, którego członkowie zyskują dostęp do informacji o wszystkich planowanych i realizowanych produkcjach na terenie kraju. To też pewien rodzaj referencji, która ułatwia znalezienie pracy.
Dzięki temu Iza zaczyna pracować przy większych projektach. – I przyglądam się, jak ubierają się ludzie z branży. Właśnie w stylu cotton apparel. Łączą bawełniane bluzy i bluzki z dobrymi jeansami, co daje niesamowity efekt. Dzięki kolorystyce i wysokiej jakości tkanin ubrania były efektowne i modne, a jednocześnie sugerowały duży luz i otwartą postawę, w rezultacie nikt nie bał się podejść i nawiązać znajomość – opowiada. Jej filmowa kariera nabiera tempa, ale postanawia ją przerwać, bo decydują się z mężem na powrót do Polski. – Ale wciąż byłam dobrej myśli: skoro poradziłam sobie w Kanadzie, dam sobie radę i w kraju – opowiada. Przygotowuje CV i z bogatym portfolio zaczyna szukać pracy. Bez powodzenia.
Po kilku negatywnych reakcjach i niezbyt przyjemnych uwagach, że w Polsce nie realizuje się produkcji z hollywoodzkim rozmachem, rzuca scenografię. – Moim jedynym pomysłem na przyszłość były T-shirty, tym bardziej że wtedy nie można ich było tu kupić. Choć prawdę mówiąc, już wcześniej myślałam o tym projekcie, tylko brakowało mi odwagi – mówi.

Klientki lubią sieć

Razem z mężem zaczynają jeździć po europejskich targach w poszukiwaniu wysokiej jakości bawełny, która ma być podstawą kolekcji. Szybko zrozumieli, że nie ma z tym problemu, tyle że ceny ubrań będą tak wysokie, że mało kogo w Polsce będzie stać na taki wydatek. Postanowili więc sprowadzić do kraju włókno, by prząść własną bawełnę. Wysokiej jakości, tzw. long fibre cotton, gdzie nitka jest tak długa, że się nie kurczy i nie pyli. Taka jakość gwarantuje też, iż kolejne prania – zamiast niszczyć materiał – powodują, że jest on jeszcze bardziej miękki.
W Łodzi znaleźli mały zakład, który z przędzy tkał dzianinę, i wyprodukowali pierwsze bele własnego materiału. Kolejne kilka miesięcy zajęło im farbowanie na sześć podstawowych kolorów – łódzki zakład tkał stumetrowe partie, a oni testowali na nich farby: czy nie pogrubiają zbytnio materiału, czy zanadto nie usztywniają. Równolegle tworzyli stronę internetową, bo pierwsze kolekcje miały być sprzedawane przede wszystkim za pomocą sieci. Stronę, podobnie jak opracowanie nazwy i oprawę marki zlecili firmie brytyjskiej. Z propozycji (anglojęzycznych, bo plany dotyczą rynku międzynarodowego) Iza wybiera „by namesake” (po polsku: przez imienniczkę/imiennika), dodaje drugie „k” (ze względu na podwójne nazwisko), oba słowa łączy, by i tak wymawiać je fonetycznie. Dzięki czemu nazwa właściwie niewiele znaczy.
Gdy materiał jest już odpowiednio pofarbowany, Iza – przy pomocy koleżanki z Akademii Sztuk Pięknych – tworzy pierwszą kolekcję. Po sesji zdjęciowej rozsyła informacje do magazynów modowych. Reakcje są pozytywne, media branżowe zauważają jej propozycje, zgłaszają się butiki zainteresowane kolekcją. Sprzedaż w jej internetowym sklepie rośnie i Iza zaczyna notować pierwsze zyski. Dobrze rozumie ten boom. – W galeriach handlowych spotkać można właściwie tylko te same sklepy, jakby nie doceniano tego, że w cenie są niepowtarzalność i wyjątkowość. Dlatego wiele osób czegoś ciekawego szuka właśnie w sieci – mówi.
Kolejne przychody płyną ze sprzedaży butikowej (kilka w Polsce, kilka za granicą, w Holandii, Danii, we Francji, w Anglii). Tyle że do zagranicznych sklepów towar trafia za pośrednictwem agenta, który pobiera kilkunastoprocentową marżę, zaś liczba krajowych butików jest ograniczona, bo Polacy zamiast spaceru po reprezentacyjnych alejach wybierają galerie handlowe. Dlatego Iza z mężem właśnie tam otworzy w marcu pierwszy stacjonarny sklep.
W tym sezonie wprowadzili nowe materiały: bawełnę z kaszmirem oraz z dodatkiem wełny. By poszerzyć ofertę, zapukali do jednej z najlepszych włoskich fabryk jerseyu, która zaopatruje firmy z high fashion. – Są wybredni w doborze klientów, więc bardzo cieszymy się, że nawiążemy z nimi współpracę – mówi Iza.
Rynek docenia te starania, a eksperci wystawiają wysokie noty. W najnowszym wydaniu magazynu „InStyle” bynamesakke znalazło się w ścisłej dziesiątce najciekawszych modowych witryn z zapowiedzią: „Minimaliści mają milion nowych pomysłów”.