W mijającym tygodniu warszawskie indeksy nie radziły sobie najlepiej. Bilans czterech sesji jest lekko ujemny. W tym czasie główne giełdy europejskie i Wall Street zaliczyły niewielkie zwyżki. Nasze byki wciąż nie mogą liczyć na premię.

Warszawska giełda znów znalazła się w opozycji do tego, co dzieje się na głównych parkietach na świecie. Kondycja naszych byków do szczytowych nie należy. Widać wyraźnie zmęczenie styczniowo-lutowym rajdem. Deprymująco działa także bliskość poziomu 2400 punktów, choć jego znaczenie ma charakter raczej psychologiczny. We wtorek WIG20 przez moment znalazł się nieco powyżej niego. Późniejsze cofnięcie nie mogło być dobrze odebrane.

Wszystko wskazuje na to, że zbliżające się kolejne już załagodzenie grecko-europejskich problemów, nie będzie stanowiło poważniejszego impulsu wzrostowego. Perspektywa spadkowej korekty przybliża się coraz bardziej. Nie powinna ona być ani zbyt głęboka, ani długotrwała. Za kilkanaście dni europejskie banki znów będą mogły pożyczyć kilkaset miliardów euro od Europejskiego Banku Centralnego. A więcej pieniędzy na rynku, to większe szanse na zwyżkę notowań, co widać w przypadku nawet najbardziej ryzykownych europejskich obligacji. Może tym razem europejskie banki dojdą do wniosku, że 5 proc. zysk z akcji całkiem nieźle prosperujących spółek jest bardziej pewny, niż 5 proc. rentowność obligacji włoskich, czy hiszpańskich.

Amerykańskie banki w takiej sytuacji nie wahałyby się inwestować w akcje i surowce. I wygląda na to, że dobrze by na tym wyszły. Hossa na Wall Street wydaje się być niezagrożona. Wczoraj Dow Jones wzrósł o 0,05 proc., przypominając sobie wartości z maja 2008 r., czyli sprzed bessy, zainicjowanej upadkiem Lehman Brothers. Jeszcze lepiej poczyna sobie Nasdaq i tylko patrzeć, jak dołączy do nich S&P500.

Na giełdach azjatyckich dziś zdecydowanie przeważały spadki, choć w większości przypadków ich skala nie była duża. Nikkei zniżkował o 0,6 proc., w Hong Kongu na godzinę przed końcem handlu indeks tracił 1 proc., na Tajwanie 0,6 proc. Shanghai B-Share rósł o 0,5 proc., a Shanghai Composite o 0,1 proc. Zaskakująco kiepskie dane napłynęły z Chin. W styczniu eksport spadł o 0,5 proc., a import aż o 15,3 proc. Informacja ta mogłaby mieć znaczący wpływ na giełdy i rynki towarowe, gdyby nie fakt, że Chińczycy w tym roku w styczniu świętowali Nowy Rok Księżycowy znacznie dłużej niż w 2011 r. Tym razem w styczniu przepracowali 17 dni. To się nazywa długi weekend.

Reklama

Na karb tych danych można złożyć niewielkie spadki notowań ropy naftowej i miedzi. Po około 0,3 proc. w dół szły też rano kontrakty na amerykańskie i europejskie indeksy. Początek handlu na parkietach naszego kontynentu nie zapowiada więc przewagi byków. Sytuację w końcówce sesji będą determinować dane o nastrojach amerykańskich konsumentów oraz oczekiwanie na wystąpienie szefa Fed. Wielu inwestorów liczy na rychłą dostawę pieniędzy w ramach trzeciej rundy ilościowego luzowania polityki pieniężnej. Dziś będą wypatrywać sygnałów potwierdzenia swych nadziei.