Administracja Baracka Obamy przedstawiła wczoraj projekt zmniejszenia podatku dochodowego od przedsiębiorstw. Nie oznacza to jednak redukcji obciążeń fiskalnych, bo w zamian za niższe stawki zostałaby skasowana zdecydowana większość ulg.

Coś za coś

Uchodzące za oazę liberalizmu gospodarczego Stany Zjednoczone traktują swoich przedsiębiorców niezbyt łagodnie – podstawowa stawka CIT to 35 proc. Spośród państw wysoko rozwiniętych tylko w Japonii jest ona wyższa. Wprawdzie dzięki wykorzystaniu wielu ulg i luk podatkowych płacą one faktycznie około 30 proc., ale to i tak więcej niż firmy niemieckie, francuskie czy brytyjskie bez jakichkolwiek ulg.
Reklama
Zgodnie z propozycją Obamy i sekretarza skarbu Timothy’ego Geithnera, podstawowa stawka CIT spadłaby do 28 proc., a w przypadku przedsiębiorstw przemysłowych – do 25 proc. Ceną będzie zlikwidowanie większości ulg.
Na pewno pozostanie możliwość odpisywania wydatków na badania i rozwój oraz na zielone technologie. Na zmianach niektóre firmy by zyskały, inne straciły, ale globalnie ogólna suma dochodów uzyskanych przez fiskusa się zwiększy, szczególnie że przy okazji miałaby zostać wprowadzona też minimalna stawka podatku od zagranicznych dochodów amerykańskich firm. Administracja prezydenta oświadczyła, że deficyt budżetowy – wynoszący obecnie około biliona dolarów – nie zwiększy się wskutek tej propozycji „nawet o dziesięciocentówkę”.
W ramach redukowania deficytu Barack Obama planuje, że w ciągu 10 lat dochody podatkowe USA zwiększą się o dodatkowe 250 mld dolarów. W ubiegłym roku podatkowym amerykańskie przedsiębiorstwa zapłaciły 181 mld dolarów podatków, co stanowi 7,9 proc. wszystkich dochodów federalnych oraz 1,2 proc. PKB Stanów Zjednoczonych. Ta ostatnia liczba jest blisko rekordowo niskiego poziomu. W tym roku podatkowym, kończącym się 30 września, fiskus spodziewa się wpływów w 236,8 mld dolarów, będących równowartością 1,5 proc. PKB. Do 2014 r. ta suma ma wzrosnąć do 430 mld zarówno z powodu ożywienia gospodarczego, jak i zlikwidowania ulg.

Kto jest przeciw

Co do tego, że uproszczenie systemu podatkowego (po raz ostatni został poważnie zmieniony w 1986 r.) jest potrzebne, zgadzają się i Demokraci, i Republikanie. Nie znaczy to jednak, że projekt Obamy i Geithnera zostanie łatwo przyjęty przez Kongres. Ma on wprawdzie większe szanse niż zaproponowane przez prezydenta zmiany w podatku od osób fizycznych (osoby zarabiające powyżej miliona dolarów rocznie muszą płacić co najmniej 30 proc.), ale w roku wyborczym o kompromis będzie trudno. Republikanie chcą realnej obniżki podatków, a wszyscy pretendenci do prezydentury z tej partii postulują większe obniżenie stawki CIT – Mitt Romney do 25 proc. przed likwidacją ulg, Rick Santorum do 17,5 proc. i zera w przypadku przemysłu, Ron Paul do 15 proc., a Newt Gingrich do 12,5 proc. Romney, który ma największe szanse na nominację plan podatkowy przedstawi w tym tygodniu.
Przeciwko propozycjom Obamy będą lobbować wielkie firmy, które wskutek likwidacji ulg stracą, jak i te, które uważają, że stawka powinna być jeszcze niższa. Temat reformy systemu podatkowego – i dla osób fizycznych, i przedsiębiorstw – dojrzewa i jeśli nie teraz, to po wyborach Kongres będzie musiał się nią zająć.