Z nielicznych produktów, których ceny spadły, można wymienić odzież i obuwie oraz usługi telekomunikacyjne. – W przypadku odzieży i obuwia obniżki są efektem światowego trendu. Gdy gospodarki spowalniają, klienci zaczynają oszczędzać, a to powoduje presję na obniżanie marży producentów tych towarów – tłumaczy Radosław Bodys, główny ekonomista PKO BP.

Obniżanie marż to także efekt dużej konkurencji w branży odzieżowej. Podobnie jest w telekomunikacji – operatorzy walczą o klientów głównie ceną. Niestety ani prawo podaży i popytu, ani dużej konkurencji nie mają zastosowania w przypadku żywności i paliw.

Ich cenami rządzą głównie giełdowe wykresy – ropy naftowej i surowców rolno- -spożywczych. A te utrzymywały się na tak wysokim poziomie, że za żywność przyszło nam płacić o 4,5 proc., a za paliwa o 17,2 proc. więcej niż rok temu. Łyżką miodu mogą być prognozy: w kolejnych miesiącach dynamika wzrostu cen wyhamuje. – Głównie za sprawą umacniającego się złotego – mówi Piotr Bujak, główny ekonomista Banku Nordea.

Jego optymizm mogą podważyć dane płynące z rynku paliw – dwa dni temu ceny benzyny sprzedawanej przez Orlen i Lotos osiągnęły rekordowe poziomy. Bo choć dolar staniał, w górę poszły ceny ropy na światowych rynkach. A ceny paliw przekładają się na ceny innych towarów. Być może odetchniemy w kwietniu, ale to będzie efekt wysokiej bazy z 2011 r. W kwietniu rok temu inflacja wynosiła 4,5 proc., a w maju 5 proc.

– Kolejnym argumentem jest słabnący wzrost gospodarczy. Inflacja powinna się stopniowo obniżać do ok. 2,5 proc. na koniec roku – twierdzi Adam Czerniak, ekonomista Kredyt Banku. Snując prognozy, wszyscy poprzedzają swoje opinie słowami „może” czy „prawdopodobnie”. Po tym, co działo się z cenami w 2011 roku, „na pewno” wyszło z użycia.