I nie jest to bynajmniej hasło zaczerpnięte od demonstrantów z ruchu Occupy Wall Street, lecz wynik fascynującego eksperymentu przeprowadzonego przez dwóch ekonomistów behawioralnych na Autonomicznym Uniwersytecie Madryckim.
Młodzi badacze Hiszpan Raul Lopez-Perez i Kanadyjczyk Eli Spiegelman postawili sobie za cel sprawdzenie, jak to naprawdę jest z mijaniem się z prawdą. Z jednej strony klasyczna ekonomia uczy nas przecież, że człowiek to homo economicus, czyli istota dążąca w pierwszej kolejności do maksymalizacji swojego egoistycznego interesu. Jeśli więc kłamanie, będzie się to wiązało z możliwością odniesienia korzyści, to większość zwierząt ekonomicznych nie cofnie się przed nim. Zwłaszcza jeśli nie będzie się to wiązało z żadnymi negatywnymi konsekwencjami. Z drugiej jednak strony fundamentalna ludzka intuicja (oraz wiele najnowszych eksperymentów z pogranicza psychologii i ekonomii) udowadniają nam, że to wszystko takie proste nie jest: ludzie często mówią prawdę nawet wtedy, gdy wiąże się to dla nich z wymiernym negatywnym kosztem. Gdzie więc leży przyczyna, dla której jedni unikają kłamstwa nawet kosztem utraty pewnych korzyści, inni zaś łgają w najlepsze, w ogóle się tym nie przejmując?
Lopez-Perez i Spiegelman zaprosili do eksperymentu 258 przypadkowo dobranych studentów i studentek różnych kierunków madryckiej uczelni. Próbka była na tyle duża, by znaleźli się w niej przedstawiciele kilku religii, reprezentujący odmienne poglądy polityczne oraz najróżniejsze pochodzenie społeczne. Każdy siedząc sam przed komputerem, miał następujące zadanie. Na ekranie pojawiały się w przypadkowej kolejności zielone i niebieskie kółka. Jedyne, co miał zrobić student, to zaraportować elektronicznie pojawienie się odpowiedniego koloru. Jeżeli powie, że widział zielony, dostanie 15 euro, jeśli niebieski – tylko 14. Od początku uczestnikom obwieszczono, że ich wyborów nikt nie będzie weryfikował. W praktyce więc gdy na ekranie pojawiało się słabiej płatne niebieskie kółko, każdy z nich stawał przed czystym wyborem: skłamać, maksymalizując swój zysk, czy też powiedzieć prawdę, wychodząc z eksperymentu z mniejszą ilością euro w kieszeni.
Reklama
Wyniki zaskoczyły autorów. Szybko stało się jasne, że mówienie prawdy nie zależało od pochodzenia, płci czy religii. Z badania można było wyczytać zaledwie jedną prawidłowość. Na strategię maksymalizacji zysku (a więc raportowania zawsze więcej wartego kółka zielonego) decydowali się w przeważającej mierze studenci... kierunków biznesowo-ekonomicznych. Dlaczego? Przyczyn może być kilka. Kierunki biznesowe z zasady przyciągają zapewne osoby o bardziej materialistycznym (albo jak kto woli – trzeźwym) nastawieniu do świata. Nie wyjaśnia to jednak do końca fenomenu dopuszczania drobnych kłamstewek. To, że ktoś chce się w życiu dorobić, nie oznacza przecież jeszcze wcale, że jest gotów dorobić się nieuczciwie. Skąd więc tak wielu kłamczuszków wśród przyszłych ekonomistów i menedżerów? Lopez-Perez i Spiegelman podejrzewają, że decydujące znaczenie odgrywają... podstawowe założenia klasycznej ekonomii. Każdy student ekonomii już na wstępie pobiera naukę o nastawionym na maksymalizację zysku homo economicusie. Oczywiście w dalszej części studiów (i życia) ta fundamentalna teza zostaje jeszcze nieraz zniuansowana. Pewien światopogląd został już jednak zaszczepiony.
Rzecz jasna niesprawiedliwe byłoby stwierdzenie, że absolwent uczelni biznesowej zawsze będzie gotów do złożenia moralności na ołtarzu pragmatyzmu. Ale – jak przekonują Lopez-Perez i Spiegelman – można z wysokim stopniem prawdopodobieństwa powiedzieć, że przyjdzie mu to łatwiej niż statystycznemu przedstawicielowi innych profesji.
Mówienie prawdy nie zależy od pochodzenia, płci czy religii. Na kłamstwo, które przekładało się na maksymalizację zysków, decydowali się w przeważającej mierze studenci kierunków biznesowo-ekonomicznych