Warszawa wetująca kolejne plany Komisji Europejskiej ws. zwiększania celu redukcji emisji CO2 jest postrzegana w Brukseli jako "wielki hamulcowy" klimatycznych ambicji UE. Polska argumentuje, że obniżenie emisji tylko przez UE, gdy dymić będą nadal Chiny, Indie, USA i Rosja, w globalnym wymiarze nie przyniesie skutków. Na to KE, wspierana obecnie przez duńską prezydencję, odpowiada: "Europa musi wytyczyć drogę", a więc zwiększyć swoje ambicje w nadziei, że pójdą za nią inni.

"Bez porozumienia globalnego emisje będą tylko rosły, tyle że nie w Unii Europejskiej, a poza, bo produkcja przeniesie się do mniej regulowanych środowiskowo krajów" - powiedział PAP minister środowiska Marcin Korolec. "Polska od 1988 r. zmniejszyła swoje emisje o 30 proc., jest to unikalne osiągnięcie" - zaznaczył.

Bruksela nie patrzy jednak wstecz, a w przód i chce już teraz wyznaczać kolejne cele redukcji emisji CO2 po 2020 r., gdy wygaśnie obowiązujący pakiet klimatyczny przewidujący 20-proc. redukcji emisji. Głównym instrumentem unijnej polityki klimatycznej są pozwolenia na emisję CO2, które musi nabywać głównie przemysł, a od tego roku także lotnictwo. Ponieważ wytwarzanie energii z węgla wiąże się z najwyższymi emisjami, sektor ten potrzebuje najwięcej pozwoleń.

Jak podkreślił Korolec, Polska już teraz płaci najwyższą cenę za obniżanie emisji. "Bank Światowy dwa lata temu wyliczył, że koszty te wynoszą obecnie 1 proc. PKB, a do 2020 r. wzrosną do 2 proc. PKB. Są to obciążenia cen energii, spowodowane głównie kosztami pozwoleń na emisję, i zmniejszeniem konkurencyjności polskiej gospodarki, w dużej mierze opartej na przemyśle" - powiedział Korolec.

Reklama

W styczniu KE wyliczyła, że polską gospodarkę, poza energetyką (w 90 proc. opartą na węglu), podniesienie celu redukcji emisji do 25 proc. kosztowałoby 0,24 proc. PKB z 2020 r. Komisja do kosztów tych nie wliczyła, zdaniem Korolca, głównego komponentu kosztów, czyli pozwoleń na emisję CO2, ponieważ - jej zdaniem - przychód z ich sprzedaży trafia do rządu, który może zasilić gospodarkę tymi pieniędzmi.

"To rozumowanie typu będzie Pani miała dużo pieniędzy w lewej kieszeni, jeśli przełoży je Pani z prawej" - skwitował Korolec. Dodał, że pozwolenia na emisję oznaczają de facto dodatkowe opodatkowanie polskich przedsiębiorstw. "Takie opodatkowanie nie będzie występować na przykład w Szwecji, której energetyka jest oparta na elektrowniach wodnych i jądrowych " - podkreślił. Ocenił, że w UE brakuje mechanizmów wyrównujących koszty osiągania celów klimatycznych pomiędzy krajami członkowskimi i branżami.

"Chodzi o to, żeby tworzyć takie polityki, które będą rozkładać koszty obniżania emisji CO2 równomiernie" - powiedział. Jego zdaniem, zamiast obciążać wyłącznie przemysł można obniżać emisje poprzez efektywność energetyczną, rozwój transportu kolejowego, promowanie elektrycznych samochodów i włączenie do unijnego systemu handlu emisjami (ETS) transportu morskiego, który jest napędzany wysokoemisyjnym mazutem.

Polska w piątek po raz trzeci od czerwca ub.r. była osamotniona w negowaniu proponowanych przez KE planów zwiększania ambicji klimatycznych. Przedtem mogła liczyć na kraje swojego regionu, m.in. Czechy, których energetyka w ponad połowie oparta jest na węglu. Zdaniem unijnych źródeł, kraje te obecnie "chowają się za polskim wetem"; nie wiadomo, jak się zachowają, gdy przyjdzie do głosowania konkretnych przepisów.

W piątek, pomimo polskiego weta wobec zwiększania ambicji klimatycznych w energetyce, komisarz UE ds. energii zapowiedział, że na wiosnę może wystąpić z propozycją legislacji. Miałaby ona zawierać wiążące, choć "elastyczne" cele redukcji emisji CO2 do 2030 r., udziału źródeł odnawialnych lub efektywności energetycznej, którą Polska akurat popiera. Do przegłosowania przepisów wystarczy większość w Radzie UE (rządy) i w Parlamencie Europejskim, który popiera większe ambicje klimatyczne. Polskie weto wówczas nie wystarczy.