Kierowca, który staje przed wyborem nowego samochodu, nie ma łatwego życia – obecnie na polskim rynku dostępnych jest aż 350 modeli aut osobowych. Jeżeli wierzyć producentom, każdy z nich jest najoszczędniejszy w swojej klasie, największy, najlepiej wyposażony, ewentualnie najszybszy lub najmocniejszy. W gruncie rzeczy jednak wszystkie są do siebie podobne. Postęp technologiczny, nieustanne podpatrywanie konkurencji i czerpanie z jej doświadczeń oraz postępująca globalizacja w branży motoryzacyjnej sprawiły, że segregowanie samochodów na lepsze i gorsze przestaje mieć sens. Obecnie wszystkie są równie dobre, a jeżeli nie to te lepsze wyprzedzają te gorsze dosłownie o mikrometry. Rzecz jasna dotyczy to modeli z tego samego segmentu i w porównywalnej cenie.

Japoński standard

Wszystko to doprowadziło do sytuacji, gdy przy podejmowaniu decyzji o zakupie samochodu odgrywają rolę wyłącznie trzy rzeczy: pierwsza to indywidualne upodobania klienta, druga – spryt i budżet reklamo-marketingowy producenta, a trzecia – okres, na jaki producent jest w stanie udzielić gwarancji na samochód. Coraz częściej właśnie na tej podstawie klienci, także firmowi, decydują o wyborze konkretnego modelu. Z prostego powodu – w trakcie jego eksploatacji chcą mieć święty spokój.
Reklama
Wojnę na gwarancje rozpoczęli Japończycy i to już w latach 80. ubiegłego wieku – debiutując na europejskim rynku, postanowili zawalczyć o tutejszych klientów czymś zupełnie w tamtych czasach innowacyjnym – trzyletnią gwarancją, choć ograniczoną limitem przebiegu 100 tys. kilometrów. W tym czasie producenci europejscy dawali na swoje samochody zaledwie rok gwarancji.
Dopiero u progu XXI wieku wszyscy producenci sprzedający samochody w Europie zostali zmuszeni dyrektywami unijnymi do tego, aby oferować co najmniej dwuletnią gwarancję na swoje produkty. W Polsce podobne prawo obowiązuje od 2003 roku – żaden sprzedawany u nas samochód nie może być ubezpieczony od awarii na okres krótszy niż 24 miesiące, licząc od dnia wydania auta klientowi. Jednak coraz więcej producentów decyduje się wydłużyć ten okres – do trzech (niektóre modele Renault, Dacii, Fiata), pięciu (Peugeot 508, Hyundai), a nawet siedmiu lat (Kia). Mowa o gwarancji mechanicznej, bo ta na lakier czy perforację blachy (np. rdzewienie) jest jeszcze dłuższa. Pierwsza w przypadku niektórych modeli wynosi 6 – 8 lat, a rekordzistą, jeżeli chodzi o perforację, jest Mercedes – niektóre modele ubezpiecza nawet na 30 lat.

Uwaga na kruczki

Problem w tym, że długa gwarancja mechaniczna w wielu przypadkach jest jedynie wabikiem – w praktyce okazuje się, że nie dotyczy całego samochodu, lecz tylko jego wybranych elementów. Może się zatem okazać, że po dwóch latach gwarancją objęty jest już wyłącznie silnik auta i to bez osprzętu (czyli rozrządu, turbosprężarki etc.).
Najlepszym przykładem takiej sytuacji jest KIA, która w 2006 roku wprowadziła do sprzedaży swój pierwszy model z siedmioletnią gwarancją – kompaktowego cee’da. Dziś wszystkie auta koreańskiej marki są ubezpieczone od usterek na tak długi czas. Ale tylko w teorii. W praktyce okazuje się, że gwarancja jest ograniczona przebiegiem – do 150 tys. kilometrów. Ponadto po trzech latach z gwarancji wyłączony zostaje sprzęt audio i nawigacja, a jeszcze wcześniej bo już po dwóch latach – wiele elementów zawieszenia, układu kierowniczego i wydechowego oraz filtr cząstek stałych. Na sprzęgło, tarcze hamulcowe, opony szyby, uszczelki, świece i wtryskiwacze Kia gwarancji... w ogóle nie udziela. Reklamowe „7 lat gwarancji” w rzeczywistości dotyczy wyłącznie silnika i to... bez osprzętu (np. turbosprężarki czy rozrządu).
Zawiedzeni mogą poczuć się także klienci, którzy kupią Peugeota 508. Auto nie ma bowiem pełnej pięcioletniej gwarancji producenta ale tylko dwuletnią, rozszerzoną do pięciu lat w ramach programu Peugeot Optiway (ubezpieczenie od usterek w firmie zewnętrznej). Efekt: producent nie pokrywa napraw czy wymiany ewentualnych wad tapicerki, szyb, części eksploatacyjnych w podwoziu, a także zastrzega, że... nie będzie „poszukiwał źródeł hałasu” w aucie. Czyli, jeżeli okaże się, że w nowym Peugeocie 508 za ponad 100 tys. zł coś trzeszczy i skrzypi, właściciel auta sam będzie musiał sobie z tym problemem poradzić.
Z podobnego założenia wyszedł Fiat, który zastrzega, że gwarancją nie obejmuje „skrzypień i wibracji”. A ponadto amortyzatorów, tarcz i klocków hamulcowych, sprzęgła i elementów zawieszenia.
W świetle tego wszystkiego warto zastanowić się, czy przy podejmowaniu decyzji o zakupie auta należy sugerować się długością gwarancji. Może lepiej kupić auto ze standardową dwuletnią i wykupić dodatkową. Praktycznie wszystkie marki oferują taką możliwość, w dodatku w różnych opcjach – można wydłużyć „ubezpieczenie od usterek” do pięciu lat tylko na wybrane elementy albo w opcji all inclusive, gwarantującej nawet bezpłatną wymianę elementów eksploatacyjnych, jak choćby klocki hamulcowe. Ceny takich pakietów są zróżnicowane – od 1 – 2 tys. za wariant podstawowy do 5 tys. zł rocznie za rozszerzony w przypadku aut klasy premium. Ale w końcu dla niektórych święty spokój to rzecz bezcenna.