Na celowniku Mariusza Patrowicza, akcjonariusza m.in. Fonu i Atlantisu, a ostatnio także Resbudu i Investment Friends Capital, znalazł się warszawski klub piłkarski Polonia. – Nie potwierdzam, ale i nie zaprzeczam, że to jest Polonia. Natomiast faktycznie jestem zainteresowany zakupem klubu piłkarskiego – kwituje Patrowicz.

Po co mu klub piłkarski? – Do promowania spółek z grupy – odpowiada. Od niedawna Patrowicz to nie tylko biznesman, ale też działacz społeczny. Od końca kwietnia kieruje specjalną komisją w Business Centre Club. Ma ona poprawić funkcjonowanie rynku kapitałowego w Polsce, który według BCC jest przeregulowany. – Mariusz Patrowicz to odpowiednia osoba do reformowania tego rynku. W pełni doceniam jego doświadczenie i wiedzę na temat rynku kapitałowego – zachwala Marek Goliszewski, szef BCC.

Patrowicz przyznaje, że to on zaproponował Goliszewskiemu powołanie takiej komisji. – Jako Mariusz Patrowicz nigdy nawet bym nie pomyślał, że mogę się spotkać z ministrem Rostowskim czy Janem Krzysztofem Bieleckim, by przekazać im moje spostrzeżenia na temat rynku kapitałowego – mówi. Co innego, gdy zasiada w komisji, która na pierwszy ogień zamierza wziąć podatek od zysków giełdowych. Ma to być recepta na zwiększenie dopływu środków finansowych na giełdę i zrekompensowanie strat, jakie rynek poniósł w związku ze zmniejszeniem środków w OFE.

Według Patrowicza to byłoby korzystne i dla inwestorów, i dla rządu. – Rząd szykuje duże oferty akcji. Ktoś musi te firmy kupić, a kto to zrobi przy takich obrotach jak teraz? – pyta retorycznie. Jednak Piotr Cieślak, wiceprezes Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych, dziwi się nominacji w BCC. Drobni inwestorzy wiążą Patrowicza głównie ze spółkami groszowymi, nierzadko o charakterze spekulacyjnym. – Jest kojarzony z nie najlepiej rozumianą inżynierią finansową, za pośrednictwem której nierzadko kształtowana jest też wartość spółek – mówi Cieślak.

Reklama

Chodzi o krzyżowe powiązania kapitałowe w spółkach, dzielenie akcji, niespodziewane emisje. – Trudno być kochanym przez wszystkich – odpowiada Patrowicz. Broni się, że dostaje e-maile z podziękowaniami za działania w spółkach, w które inwestuje, np. w Resbudzie. Walory tej spółki, gdy w akcjonariacie pojawił się Patrowicz, urosły w kilka dni kilkaset procent. Zapewne podobnych e-maili przybędzie mu po wczorajszym rajdzie IFC.

– Giełda to nie kasyno. To sex-shop – twierdzi Patrowicz. – Gdyby zabawki z tego sklepu wystawić na ulice, mogłyby budzić zgorszenie, i pewnie słusznie. Ale gdy są w środku, to dla pewnej grupy ludzi są bardzo interesujące – dodaje. Według niego na giełdzie nie ma przypadkowych ludzi. – Ci, którzy tu wchodzą, dobrze wiedzą, że można zarobić, ale można też stracić – mówi Patrowicz.

Podkreśla, że nigdy nie ukrywał swoich intencji. – Przejmujemy spółki w gorszej sytuacji finansowej, które potrzebują wsparcia kapitałowego. Nowe emisje są dla nich często jedynym ratunkiem. Powiem może nieskromnie, ale taka jest prawda: beze mnie nie byłoby kilku spółek na giełdzie – twierdzi Patrowicz. Do tej pory brał na celownik mniejsze spółki, jak je nazywa: „łódeczki”, ale zapowiada transakcję życia. Przymierza się do zakupu firmy, której roczny zysk to 100 mln zł. Przyczaił się i trzyma jej nazwę do końca w tajemnicy. Jak zawsze. Każdy wie, że ta informacja jest na wagę złota. Niektórzy mogą zarobić nawet kilkaset procent. Ale ci, którzy do nowej łodzi Patrowicza wsiądą nie w porę, mogą też stracić. A jemu samemu znów przybędzie tyluż fanów, ilu wrogów.

ikona lupy />
Tablica na GPW fot. Wojciech Rzazewski/Bloomberg News / Bloomberg