Paul Krugman, laureat Nagrody Nobla z ekonomii w 2008 roku, jest wszędzie, aż strach otworzyć lodówkę. Pojawia się w prawie wszystkich międzynarodowych ekonomicznych programach telewizyjnych, występuje na najbardziej prestiżowych konferencjach, pisuje do najważniejszych gazet. Napisał książkę „End This Depression. NOW”. W tej książce i we wszystkich wystąpieniach twierdzi, że jest bardzo prosty sposób zatrzymania kryzysu, tylko politycy nie potrafią podjąć właściwych decyzji. Te decyzje to drastyczne zwiększenie wydatków budżetowych, deficytów budżetowych i długu publicznego połączone z gigantycznym drukiem pieniądza przez banki centralne. Przeczytałem książkę Krugmana w kilka godzin, bardzo dobrze się czyta, z wypiekami na twarzy. Momentami, kiedy straszy potworną recesją, gorszą od tej z 1930 roku, to nawet skóra cierpnie. Ale po lekturze tej książki już wiem, że Krugman to diabeł współczesnej ekonomii, który namawia polityków do popełnienia strasznych grzechów ekonomicznych, za które będą się smażyć w piekle historii. Krugman pisze nieprawdę, manipuluje danymi i prowadzi fałszywe wnioskowania, ale ponieważ jego piekielne poglądy są tak szeroko propagowane, postanowiłem napisać kilka felietonów, w których pokazuję główne argumenty Krugmana i demaskuję ich fałsz. Dzisiaj zapraszam do pierwszego kręgu piekieł, pokażę jak absurdalna jest główna teza z książki Krugmana, czyli „mój wydatek to twój dochód”.
Jego argumentacja jest następująca. Obecna recesja wynika z niedoboru popytu. Zadłużeni po uszy konsumenci wystraszyli się, że mają za dużo długów, i zamiast wydawać pieniądze, zaczęli oszczędzać. Ale za każdym razem, gdy ktoś wydawał pieniądze, ktoś inny je zarabiał. Jeżeli szewc kupił krzesło, to stolarz zarobił i mógł pójść po mięso do rzeźnika, i gospodarka się kręciła. A jeśli szewc wystraszy się, że idzie kryzys, i nie kupi krzesła, to ani stolarz, ani rzeźnik nie zarobią, a być może rzeźnik z braku klientów zamknie sklep i zwolni pracowników, wzrośnie bezrobocie. Co można na to poradzić, przecież nie da się zmusić szewca i milionów innych konsumentów, żeby zaczęli na potęgę wydawać pieniądze, po to, by inni mogli zarabiać. Od tego jest rząd, twierdzi Krugman. Skoro szewc nie chce wydać pieniędzy u stolarza, tylko trzyma je w banku albo co gorsza w skarpecie, bo bankom też nie ufa, to rząd powinien te pieniądze pożyczyć od szewca i sam wydać. Na co ma wydać, to bez znaczenia. Jeśli rząd nie potrzebuje mięsa ani krzeseł, to może zapłacić stolarzowi za wykopanie dziury, a rzeźnikowi za jej zakopanie. To wystarczy, bo skoro rzeźnik i stolarz zarobią, to wydadzą pieniądze u kogoś innego i tak dalej, gospodarka będzie się kręcić. Oczywiście czasami rządowi zdarzy się wydać pieniądze na coś sensownego. Jednak przeważnie rząd wydaje pieniądze znacznie mniej sensownie niż sektor prywatny, bo osoba prywatna wydaje swoje, a rząd budżetowe, czyli „niczyje”.
Powtórzmy – zdaniem Krugmana kluczem do zatrzymania kryzysu jest wzrost popytu. Skoro sektor prywatny nie chce wydawać, to powinien to zrobić rząd, nawet za cenę znacznego wzrostu zadłużenia, ale o długu będzie za tydzień. Bo wydatek rządu to czyjś dochód, za który można przeżyć, który można ponownie wydać, dając zarobić kolejnej osobie lub firmie.
Ten mechanizm niestety nie będzie działał. Rzeźnik i stolarz są tak zadłużeni, że jak kiedy zapłatę za wykopanie i zasypanie dziury, to nie wydadzą tego u kogo innego, tylko spłacą część długu wobec banku. Rząd będzie musiał im jeszcze kilka razy zapłacić za wykopanie i zasypanie dziury, zanim spłacą swoje długi. Jeżeli sektor prywatny jest bardzo zadłużony i boi się recesji, to żeby skłonić go do zwiększenia wydatków, potrzebny jest naprawdę potężny wzrost wydatków rządowych, a co za tym idzie wzrost długu rządu, który nazywamy długiem publicznym. Ale to niejedyny problem związany z tezą Krugmana „mój wydatek to twój dochód”. Jej absurdalność można pokazać, cytując stary żydowski dowcip, nieco zmodyfikowany na potrzeby tej polemiki. Idą Paul i Joseph drogą i nagle Paul mówi – „Joseph, dam ci sto dolarów, jak zjesz tę kupę, co leży na drodze”. Joseph pomyślał, wydatek Paula to mój dochód, zrobię dobry interes, zjadł kupę i wziął sto dolarów. Przeszli sto metrów i teraz Joseph mówi – „Wiesz co, Paul, je też chcę ci dać zarobić, mój wydatek to twój dochód, jak zjesz tamtą kupę z pobocza, to dam ci sto dolarów”. Paul po krótkim namyśle zjadł kupę i zarobił sto dolarów, które wydał Joseph. Idą dalej i nagle Joseph mówi – „Wiesz co Paul, mi się wydaje, że myśmy się tego gówna za darmo nażarli”. I tak będzie w skali całej gospodarki jeśli politycy posłuchają Krugmana.
W kolejnym kręgu piekieł, za tydzień, pokażę, do czego doprowadzi rekomendowana przez ekonomicznego diabła Krugmana eksplozja wydatków publicznych i jak manipuluje danymi żeby oszukać czytelnika.