Znacznie lepiej brzmią mniej lub bardziej prawdziwe frazy o dramacie strefy euro, gigantycznych rozbieżnościach wewnątrz UE, biurokratycznym marazmie unijnych instytucji czy bankructwie dosłownym i ideowym państwa socjalnego. Dodajmy do tego jałowe potyczki na niezliczonych szczytach poświęconych ratowaniu Europy czy lecących w dół wskaźnikach ekonomicznych. Proszę państwa, może wyglądać na to, że Unia, a wraz z nią większość Starego Kontynentu zaczyna nam się sypać.

Tylko że to nie jest prawda. To znowu stwierdzenie nie na miejscu w obliczu rosnącego kryzysu, ale Europa i Unia Europejska wciąż są jednymi z najbardziej atrakcyjnych miejsc na świecie, czego smutne, lecz bardzo namacalne potwierdzenie stanowią potoki nielegalnych imigrantów ciągnących na Stary Kontynent w poszukiwaniu lepszego życia. Ale oczywiście nie tylko to. Nikt przecież odpowiedzialnie nie jest w stanie stwierdzić, że projekt zjednoczonej Europy należy wyrzucić do kosza. Bardzo daleko od tego kosza jest też przecież przeczołgana na wszystkie strony wspólna waluta. Unia nadal jest światową potęgą gospodarczą, największym inwestorem na świecie.

Brzmi dziwnie? Owszem, w czasach gdy zbyt duża część Europejczyków boi się utraty pracy, zamiast poświęcać się refleksji, w jakim to dobrobycie przyszło im żyć. Tylko że gospodarcze doły mają to do siebie, że mijają. Ten obecny rzeczywiście wygląda groźnie i na dobrą sprawę kompletnie nie wiadomo, jak długo potrwa. Pewne jest jednak, że kiedyś się skończy, a Unia stanie na nogi – oby tak było – ze znacznie bardziej bezpiecznym sektorem finansowym i nowym ładem fiskalnym.

I co wtedy? Takie pytania wbrew obecnemu europejskiemu rozedrganiu warto zadawać już teraz. Jaką rolę w świecie ma odgrywać Stary Kontynent?

Pierwsza możliwość sprowadza się do swoistej jazdy na gapę. Niech postkryzysowa Europa dalej pławi się w swoim luksusie, a reszta świata rozwija we własnym tempie. Stary Kontynent musiałby się wtedy trochę izolować, trochę mniej otwierać na zewnątrz i dusić we własnym sosie. Takie rozwiązanie, rodzaj europejskiego egoizmu, wcale nie jest pozbawione zalet, ma jednak jedną fundamentalną wadę. Otóż podstawową lekcję, jaką podyktowało to, co przeżywamy na świecie od blisko pięciu już lat, można sprowadzić do karcianego okrzyku „sprawdzam”. A sprawdzam przede wszystkim, jak długo można żyć na kredyt. W USA na hipoteczny, w Europie – na kredyty, które pozaciągały państwa. Podobnie z dalszymi losami Starego Kontynentu i Unii. Można jechać na gapę, pogrążyć się w słodkim, delikatnym izolacjonizmie, jednak pytanie brzmi: na jak długo. Kiedy Europa, zamiast się rozwijać, zacznie się cofać. I nie sądzę, żeby w przewidywalnej przyszłości znalazł się ktoś na tyle odważny, by to na serio sprawdzić.

I tu dochodzimy do drugiej możliwości, jedynej możliwej do realizacji. Postawienie na istotną rolę Europy w świecie. Możliwości jest bez liku: wyścig gospodarczy, generowanie innowacji, rozgrywanie relacji z Azją, Afryką, Rosją, z kim chcemy. Korzystne rozwiązania, szanse dla Starego Kontynentu można wbrew pozorom liczyć na pęczki. Europie w tej dziedzinie brakuje jednak, i to brakuje niestety od lat, ciągle tego samego: skuteczności. Przypomnijmy sobie, jak piękne słowa zawierała zapomniana już nieco strategia lizbońska, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki miała z Unii uczynić krainę jednej wielkiej innowacji. Jakoś się nie udało.

Ale być może to, co się w tej chwili dzieje z kryzysem zadłużeniowym i perturbacjami w sektorze finansowym, stanie się dla europejskich polityków jedną wielką lekcją potrzeby skuteczności. Europa, teraz przyparta do finansowego muru, musi – i chyba jakieś pierwsze oznaki zaczynają być widoczne – skutecznie spod tego muru uciec. Warto, żeby na tym się nie skończyło. Żeby skuteczne działanie towarzyszyło Europie także dalej, w nowym postkryzysowym rozdaniu.