Świat dłużników dzieli się według wielu kryteriów. Z reguły jednak bardzo bogaci i bardzo uzbrojeni zadłużać się mogą do woli.

Reszta, jak Polska, ma to robić z rozwagą i umiarem, czego uczy wspomnienie długów z czasów PRL. Spłaciliśmy je dopiero miesiąc temu.

Miała PRL Władysława Gomułkę, za którym towarzysze wołali „Wiesław”, miały USA prezydenta Andrew Jacksona, przez amerykańskich rodaków przezywanego „Najtwardszy Orzech”. Obaj rządzili silną ręką, łączyła ich też nienawiść do długów. Kto inny zatem, niż te dwie postaci mógłby przyjść na myśl w momencie wyzwolenia państwa i narodu od długów wlokących się za Polska od czasów PRL?

Fiesta Gierka z obsesji „Wiesława”

Gdy w grudniu 1970 r., po krwawym buncie na Wybrzeżu, Władysław Gomułka został zepchnięty ze szczytu, w państwie szarogęsiła się bieda. Następcy, z Edwardem Gierkiem na czele, uznali, że nie utrzymają się przy władzy bez wprowadzenia do rzeczywistości elementu fiesty. Obsesje „Wiesława” walnie im w tym pomogły. Sam przez 14 lat przywództwa nie dał się wyprowadzić z mieszkanka w blokach na warszawskiej Saskiej Kępie, ćmił najtańsze papierosy i w dodatku dzielił je na połówki, które dało się wypalić jedynie w szklanej rurce – zwanej fifką. A już „dewizy” były dla I sekretarza tak cenne, że na myśl o zakupie dla ludu pomarańczy na święta aż gotował się w sobie.

Reklama

Gomułka zostawił więc kraj w nędznym stanie, ale bez zagranicznych długów. Jedynymi wierzycielami PRL pozostawali wówczas obywatele, otrzymujący za pracę marne ogryzki, po to by starczało na zbrojenia i marnotrawstwo industrializacji w sowieckim kształcie. Gierek skorzystał z niesamowitej okazji jaką stwarzało rodzące się wówczas odprężenie w „zimnej wojnie” między Wschodem i Zachodem i zaczął zaciągać pożyczki oraz kredyty na Zachodzie.

Wprawdzie był komunistą, któremu nie powinno się zawierzać, ale handel nie znosi próżni. Ta zaś wytworzyła się w relacjach gospodarczych Polski z Zachodem przez pierwsze powojenne ćwierćwiecze. Morze atramentu wylano na dywagacje, czy były szanse na happy end po flircie Gierka z zachodnim kapitałem. Niepotrzebnie – bo nie było. W 1981 r. Polska ogłosiła niewypłacalność, czego konsekwencje odczuwamy do dzisiaj.

Te konsekwencje to nie tylko podwyższone koszty, po jakich zaciągamy obecnie kredyty na bieżące potrzeby. Najbardziej dotkliwy jest regres, a w najlepszym wypadku brak wzrostu i rozwoju przez dwie długie dekady, od połowy lat 70. do połowy lat 90. ubiegłego stulecia. A był to czas, kiedy dziesiątki państw Europy, Ameryki i Azji doświadczały burzliwej ekspansji.

W 1981 r. rządom zachodnim byliśmy winni 25,5 mld dol. w kapitale i odsetkach. Upływ czasu, stały ubytek naocznych świadków i naturalna przez dekady deprecjacja, sprawiają, że suma ta nie wydaje się aż tak olbrzymia. We wrześniu tego roku rezerwy walutowe NBP ogółem wynosiły prawie 106 mld dol., w tym 92 mld dol. w walutach wymienialnych.

Dzisiejsze rezerwy jak ówczesne długi

Niezwykle trudno jest porównać 25,5 mld dol. polskiego długu, według jego wartości w 1981 r. i 106 mld dol., w dzisiejszych rezerwach walutowych. Głównie dlatego, że praktycznie wszystkie dane makroekonomiczne z okresu PRL nie przystają do realiów gospodarki rynkowej. Gdyby więc założyć dla ułatwienia, że sprawa działa się w USA i zastosować przelicznik w postaci udziału określonej kwoty w ówczesnym i dzisiejszym PKB Ameryki, to 25,5 mld dol. z 1981 r. miałoby teraz wartość nie mniejszą niż 123 mld dol.

Mamy zatem obecnie, w wielkościach od biedy porównywalnych, prawie tyle rezerw, ile 30 lat temu mieliśmy „gołego”, niczym nierównoważonego długu. Dla całkowitego spokoju – jeszcze jedno porównanie. W połowie 2012 r. wartość zadłużenia zagranicznego polskiego sektora rządowego i samorządowego wynosiła 128 mld dol. Po uwzględnieniu całkowitych rezerw, ujemne saldo zobowiązań państwa wobec zagranicznych wierzycieli wynosiło więc w połowie 2012 r. jakieś 20 – 25 mld dol.

Idealistom marzyłby się świat zupełnie bez długów, lecz czy byłby on jedynie nudny, czy też nadal niebezpieczny? Historia powszechna chowa w zanadrzu przykłady na każdą okazję i szkoda z tej skarbnicy nie korzystać.
Jackson – prekursor ilościowego luzowania

Siódmy prezydent USA, czyli generał Andrew Jackson był to człowiek twardy i waleczny. Sławę dozgonną uzyskał w 1815 r. w bitwie z Brytyjczykami pod Nowym Orleanem. Jego żołnierze uśmiercili wówczas ponad 2000 żołnierzy wroga, a podwładnych Jacksona zginęło w boju ledwo 21.

Jackson niezłomnie przestrzegał niektórych zasad. Cenił np. niewolnictwo i stanowczo wykurzał żelazem, ogniem i fałszywą obietnicą Indian z terenów Georgii, Florydy i innych stanów Południa, aż za Missisipi, tam gdzie leży dzisiejsza Oklahoma. To mniej się mu jednak pamięta, niż np. położenie podwalin pod Partię Demokratyczną.

Był w życiu Jacksona ważki epizod spekulacji gruntami w Tennessee. Płatności za ziemię przyjął lekkomyślnie w banknotach i wekslach, nie zaś w srebrze czy złocie. Gdy nabywca zbankrutował, został z grubym plikiem papierów. Skończyło się nienawiścią do banków i najzwyklejszych długów. Po dojściu do najwyższego urzędu, te mocne uczucia doprowadziły Jacksona do zlikwidowania w latach 1832-33 banku centralnego Stanów Zjednoczonych, znanego jako The Second Bank of the United States.

W następstwie unicestwienia banku centralnego 28 mln ówczesnych, kruszcowych dolarów ze skarbca BUS trafiło do 33 banków stanowych. Nie trzeba daru jasnowidza, żeby przewidzieć skutki. Banki stanowe wykorzystały zastrzyk srebra i złota do nieokiełznanej emisji pieniądza papierowego, co było dokładnie wbrew poglądom i celom Andrew Jacksona.

W 1833 r. w obiegu było w USA ok. 10 mln dol. w banknotach. Po czterech latach, w 1837 r., krążyło już po kraju 149 mln dol. To nie mogło skończyć się niczym innym jak szaloną inflacją i upadkiem siły nabywczej waluty.

Zanim jednak wybuchł ten kryzys, prezydent Jackson, kierowany nienawiścią do długów, zapisał się jeszcze w inny sposób w historii nowożytnej.

>>> Czytaj cały artykuł na: