Z analizy australijskiego Lowy Institute for International Relations wynika, że polowaniem na piratów zajmuje się już 150 prywatnych firm (PMSC) zatrudniających 2,7 tys. uzbrojonych po zęby ochroniarzy, najczęściej byłych zachodnich żołnierzy na emeryturze. Z portów Dżibuti, Jemenu, Kenii, Omanu, Singapuru, Sri Lanki i Tanzanii operuje co najmniej 40 jednostek. Niektóre dysponują helikopterami, a nawet dronami (samolotami bezzałogowymi). Okręty działają na najbardziej niebezpiecznym akwenie świata – północno-zachodniej części Oceanu Indyjskiego.
Na efekty częściowej prywatyzacji wojny z piratami nie trzeba było długo czekać. Z informacji przedstawionych na jednej z międzynarodowych konferencji w sprawie walki z piratami wynika, że 90 proc. odpartych ataków to zasługa PMSC, a nie flot kilkunastu państw, które zdecydowały się wysłać na Ocean Indyjski własnych marynarzy. Prywatne floty są bardziej operatywne, mniej zależne od skomplikowanych procedur i lepiej opłacane, a przez to silniej zmotywowane do walki. I widać już efekty ich działań. Jeśli w 2011 r. miało miejsce 236 pirackich ataków na jednostki pływające, to w roku ubiegłym było ich już tylko 72. Wysoka skuteczność.
– (Marynarki wojenne – red.) nie mogą działać tak dobrze, ponieważ brak im budżetu. Żadne państwo nie wyśle okrętu wartego miliard funtów przeciwko sześciu gościom z 500 dol. w kieszeni – tłumaczył obrazowo Anthony Sharp z Typhona, jednej z prywatnych armii, na łamach „Sunday Timesa”. Wojna z tym procederem jest trudna, „Daily Mail” porównał ją do patrolowania obszaru wielkości Francji samochodem. Akwen, na którym dochodzi do ataków, liczy 8,3 mln km kw. i jest 27 razy większy od Polski. Tymczasem piraci doświadczonego komanda z północnej Somalii są w stanie opanować statek średnio w pół godziny.
Nic dziwnego, że z usług PMSC korzysta już co czwarta jednostka wypływająca przez cieśninę Bab al-Mandab na Ocean Indyjski. Cena jest atrakcyjna i wynosi kilkadziesiąt tysięcy dolarów za kilkudniowe eskortowanie danej jednostki. Najwyższy zapłacony okup opiewał tymczasem na 13,5 mln dol. – więc rachunek jest prosty.
Reklama
Popyt na PMCS stale rośnie. Typhon planuje wyposażenie floty w nowoczesny statek o wyporności 10 tys. ton, który ma służyć jako jednostka matka dla kilkudziesięciu szybkich łodzi patrolowych. Na pokładzie giganta będzie służyć 240 byłych marynarzy i marines pod dowództwem byłego komandora brytyjskiej floty wojennej. Typhon będzie dysponował też przewagą nad konkurencją: Londyn oficjalnie przyznał firmie prawo posługiwania się państwową banderą, dzięki czemu jej okręty nie będą musiały zdawać broni do depozytu przed wejściem do portów w regionie.