Przepisy ułatwiające budowę przydomowych elektrowni miały się znaleźć w pakiecie nowelizacji prawa energetycznego.

W Polsce pracuje zaledwie około 250 elektrowni o mocy do 50 kW. Takie najmniejsze siłownie nazywane są mikroinstalacjami, a ich właściciele prosumentami, bo oprócz konsumowania energii także ją produkują. – Rynek prosumencki w Polsce w zasadzie nie istnieje – kwituje mizerną statystykę Ilona Jędrasik z Koalicji Klimatycznej zrzeszającej 22 organizacje ekologiczne działające na rzecz rozwoju mikroenergetyki.

I choć zdaniem ekspertów skupionych w Społecznej Radzie ds. Rozwoju Gospodarki Niskoemisyjnej przy Ministerstwie Gospodarki boom na rynku przydomowych elektrowni może za kilka lat uratować polską gospodarkę od przerw w dostawach energii, początek zielonej rewolucji postanowili opóźnić posłowie. Członkowie podkomisji nadzwyczajnej ds. nowelizacji prawa energetycznego odrzucili właśnie propozycję poprawki Koalicji Klimatycznej zmierzającej do zmniejszenia barier administracyjnych dla obywateli chcących wytwarzać energię w mikroinstalacji i sprzedawać ją do sieci.

Problemy z trójpakami

Reklama
Poprawkę negatywnie zaopiniowało Ministerstwo Gospodarki. W przesłanych DGP odpowiedziach biuro prasowe resortu wyjaśnia, że prawidłowy rozwój energetyki prosumenckiej może zagwarantować jedynie szykowany dopiero nowy system wsparcia. Zagwarantowanie finansowej pomocy dla właścicieli mikroinstalacji już teraz spowodowałoby konieczność notyfikacji pomocy publicznej w Komisji Europejskiej. – Lepiej skupić się na ustawie o odnawialnych źródłach energii, która zawiera proponowane przez zielonych ułatwienia – usłyszeliśmy w ministerstwie.
– Bez zlikwidowania barier, przede wszystkim związanych z przyłączeniem do sieci, rynek się nie rozwinie – potwierdza Paweł Dobrowolski, prezes Lumen Technik, która zawiązała sojusz z chińskimi producentami paneli słonecznych i oferuje je w Polsce. – A szkoda, bo nawet bez systemowego wsparcia finansowego takiej energii spora grupa naszych klientów jest zainteresowana inwestycjami w przydomowe elektrownie – dodaje.
Dziś, aby produkować prąd przy wykorzystaniu miniwiatraka czy panelu słonecznego, trzeba prowadzić działalność gospodarczą. Nie do przebrnięcia jest procedura przyłączenia takiej mikroelektrowni do sieci. Znieść te przeszkody i jednocześnie wprowadzić ułatwienia wraz z obowiązkiem odkupienia przez zakład energetyczny wyprodukowanego w ogródku prądu ma ustawa o odnawialnych źródłach energii. To część dużego trójpaku energetycznego, który utknął na poziomie rządu i zdaniem większości ekspertów na jego uchwalenie trzeba będzie poczekać nawet do 2014 r. (Janusz Piechociński, minister gospodarki, zapowiedział, że trójpak trafi do Sejmu do końca marca).
Szybciej ma zostać przyjęty mały trójpak, bo za nieprzyjęcie znajdujących się w nim regulacji Polska może zapłacić kary za niedostosowanie prawa do unijnych dyrektyw. Zgłoszona do niego poprawka Koalicji Klimatycznej dawała szanse na przyspieszenie rozwoju najmniejszych elektrowni. Posłowie zdecydowali inaczej.

Duzi są zadowoleni

Taki obrót sprawy cieszy państwowe koncerny energetyczne i największych zagranicznych inwestorów. W Polsce wciąż połowę zielonej energii wytwarza się bowiem ze spalania węgla z domieszką biomasy w największych polskich elektrowniach. Efekt: 19 największych elektrowni kontroluje prawie 70 proc. rynku zielonej energii – policzył Instytut Energetyki Odnawialnej. Do garstki koncernów w 2012 r. trafiła więc większość z 4,3 mld zł wsparcia dla producentów czystej energii.
– Dla porównania liczba instalacji OZE w Niemczech w 2011 r. przekroczyła 4 mln, wśród których aż 65 proc. należy do osób fizycznych, czyli gospodarstw domowych i rolników oraz deweloperów mieszkaniowych – mówi Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.
Połowę zielonej energii wytwarza się ze spalania węgla z biomasą.