Siła nabywcza czeskich groszy była coraz mniejsza, więc nikt nie nosił drobniaków przy sobie. Monety trafiały do skarbonek oraz słoików – Czesi zgromadzili ich łącznie ok. 1,2 mld sztuk. Sklepom zaczęło brakować najmniejszych nominałów i zgłaszały do banku centralnego zapotrzebowanie. Bito kolejne monety. Aż koszt ich produkcji sięgnął dwukrotności nominału. Szefowie banku centralnego postanowili rozprawić się z najdrobniejszymi monetami: 10- i 20-halerzowymi. Pierwszych z nich było w obiegu ok. 705 mln sztuk, drugich 540 mln. Ich łączna wartość sięgała 38 mln koron (ponad 6 mln zł). Operacja wycofania, którą rozpoczęto pod koniec 2003 r., dała oszczędności rzędu 30 mln koron – wynika z szacunków bankowców.
Pięć lat później bank centralny uznał, że także moneta o nominale 50 halerzy stała się przeżytkiem. W 2007 r. w obiegu było ponad 410 mln takich monet o wartości 205 mln koron (ok. 35 mln zł). Wydawać by się mogło, że to spora suma, jednak stanowiła ona ledwie 0,065 proc. ogółu materialnego pieniądza będącego wtedy w obiegu u naszych południowych sąsiadów.
Za 50 halerzy, równowartość ok. 8 gr, w Czechach już od dłuższego czasu nie można było kupić nawet torebki proszku do pieczenia, choć przed podziałem Czechosłowacji właśnie tyle płaciło się za codzienne wydanie „Rudego Prava” lub dziennika „Pravda”. W 1934 r. jedna moneta o takim nominale wystarczała, by kupić kilogram pieczarek, zaś 100 lat temu pięć jajek, 2,5 litra mleka albo litrową butelkę znośnego wina.
Większość Czechów, podobnie jak kelnerka z Ostrawy, decyzję o wycofaniu 50-halerzówek przywitała z radością. Jednak najstarsi obywatele obawiali się, że przy okazji dojdzie do wzrostu cen. Sytuację łagodził Pavel Rezabek, szef odpowiednika naszej Rady Polityki Pieniężnej. – Rezygnacja z 50-halerzówek będzie miała taki sam wpływ na inflację, jak miało to miejsce w przypadku operacji wycofania monet 10- i 20-halerzowych. Pomijalny – zapewniał.
Reklama
Obawy części społeczeństwa, jak wynika z danych centralnego banku Czech, były przesadzone. Ceny towarów i usług wzrosły z tego powodu w minimalnym stopniu, czyli nie więcej niż o 0,5 proc. Niektóre firmy, walcząc z konkurencją, zaokrąglały ceny w dół. Choć były takie przedsiębiorstwa, które twierdziły, że z powodu wycofania z obiegu monet o nominałach mniejszych niż 1 korona spadek ich marż sięgnął nawet 4 proc.
Halerze wciąż znajdują się na paragonach wydawanych w sklepach. Wysokość rachunku się zaokrągla, jeśli klient płaci gotówką: w dół – gdy na końcu rachunku jest od 1 do 49 hakerzy, i w górę – gdy jest ich od 50 do 99. Gdy rachunek uiszcza się kartą płatniczą, zaokrągleń się nie robi.
Wcześniej niż Czesi z halerzami pożegnali się Słowacy, zanim jeszcze ich kraj wszedł do strefy euro. Tu operację rozpoczęto 1 stycznia 2004 r. I w tym przypadku powodem była radykalna rozbieżność kosztów produkcji i nominału: te pierwsze były aż trzykrotnie wyższe. Na Słowacji likwidacja monet halerzowych wywołała pewne podwyżki, bo wielu handlowców zdecydowało się podnieść ceny kończące się na ponad 80 lub 90 halerzach do pełnej korony.
Mało kto pamięta jeszcze, że węgierski forint dzieli się na 100 fillerów. Inflacja, która dotknęła Węgry niedługo po zmianie ustroju, spowodowała, że dziś tamtejsza waluta jest nominalnie jedną z najsłabszych na kontynencie. Dlatego szefostwo węgierskiego banku centralnego jeszcze pod koniec XX wieku uznało, że funkcjonowanie w obiegu monet o nominale 10, 20 i 50 fillerów jest bezcelowe. Wycofano je więc w 1999 r.
Potem przyszedł jednak czas także na same forinty. Wiosną 2008 r. z obiegu wycofano monety o nominale 1 i 2 forintów. Ich produkcja była kompletnie nieopłacalna (przewyższała wartość monety nawet czterokrotnie). Końcową sumę na rachunku zaokrągla się więc do pięciu forintów. Węgrzy mówią więc o „pełzającej inflacji”.
Nad rozwiązaniem problemu monet, które są mniej warte niż kruszec, z którego zostały wykonane, zastanawiają się władze Narodowego Banku Polski. Wkrótce podobny kłopot mogą mieć jednak także inne banki. Pierwszym sygnałem, że likwidacja drobnych monet może zdarzyć się też w strefie euro, jest postawa władz Finlandii.
Każdy z krajów należących do eurostrefy może bić monety. Finowie uznali, że te o nominale 1 i 2 eurocentów są im niepotrzebne, i w ogóle ich nie biją. Ceny podawane są jednak z dokładnością do jednego centa. Jedynie łączną wartość zakupów, o ile klient płaci za nie gotówką, zaokrągla się do pięciu eurocentów (w górę albo w dół). Jeśli kupujący rozlicza się za pomocą karty płatniczej, zaokrągleń się nie stosuje.