Tydzień temu w swoim felietonie mój redakcyjny kolega Łukasz Bąk zachwycał się innowacyjnością meblowego giganta Ikei i ganił za jej brak twórców samochodów marki Peugeot. Słusznie się zachwycał i słusznie ganił.
No bo jak to jest, że jednym firmom udaje się wypuszczać na rynek nowatorskie produkty i usługi, a inni się na tym wywracają? Przypadek? Więcej pieniędzy na badania i rozwój? Stoły do piłkarzyków i wygodne kanapy w salach konferencyjnych? Wiele z tych wątpliwości rozjaśnia bardzo udany podręcznik „Innowacyjność. Przepis na sukces”.
ikona lupy />
Fernando Trias de Bes, Philip Kotler, „Innowacyjność.Przepis na sukces”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2013 / Dziennik Gazeta Prawna
W dzisiejszym biznesie z innowacyjnością jest dokładnie tak, jak było kilkadziesiąt lat temu z marketingiem. Z początku bardzo długo poprzestawano na ogólnym gadaniu o tym, jakie to ważne narzędzie biznesowe. Ale nikt tak naprawdę nie wiedział, jak z niego korzystać. Dopiero gdy z uczelnianych taśm produkcyjnych zjechało pokolenie wykształconych w tym kierunku adeptów biznesu i na rynku wykiełkowały wyspecjalizowane firmy konsultingowe, marketing stał się czymś zupełnie naturalnym. Działem, bez którego większość korporacji, a nawet niewielkich firm obyć się nie może. To samo zdaniem Philipa Kotlera i Fernando Triasa de Besa stanie się w ciągu najbliższych kilku (kilkudziesięciu) lat z innowacyjnością. A ci, którzy naprawdę zrozumieją tkwiący w niej potencjał, osiągną olbrzymią przewagę nad konkurentami.
Ale żeby to zrozumieć, trzeba najpierw rozprawić się z kilkoma mitami. Mit pierwszy: innowacja musi być koniecznie przełomem. Jednym wielkim okrzykiem „Eureka!”, po którym nic już nie jest takie samo. Kotler i Trias de Bes przekonują: stopniowe, realizowane krok po kroku innowacje są tak samo, a może nawet bardziej potrzebne niż ich radykalna wersja. Mit drugi: innowacje to domena działów badań i rozwoju (B+R). Dla autorów książki to kolejne fałszywe przekonanie. Innowacja jest czymś więcej niż tylko nowym rozwiązaniem technologicznym. Tak naprawdę dział B+R buduje zaledwie jeden z elementów długiego łańcuszka biznesowych nowinek. Według Kotlera i Triasa de Besa w jego skład wchodzą jeszcze aktywatorzy (inicjują proces), kreatorzy (dostrzegają nową biznesową możliwość), deweloperzy (przekładają procesy na produkty i usługi), egzekutorzy (wdrażają pomysły) i wreszcie facylitatorzy (aprobują wydatki niezbędne, by innowacja mogła się urodzić). Jeśli któryś z tych szczebli zostanie zaniedbany albo nie będzie między nimi dobrej komunikacji, to innowacja raczej się nie rozwinie. Gorzej. Firmie grozi chaos i zamęt. Wreszcie mit trzeci: innowacyjność nie powinna być mylona z kreatywnością. Sama kreatywność nie wystarczy. Cóż z tego, że pracownicy będą sypać nowymi pomysłami, jeśli z powodu braku odpowiedniej architektury innowacyjności w firmie nikt nie będzie potrafił tych idei wdrożyć. W efekcie szefowie będą się domagali nowych produktów, lecz nikt tych produktów nie stworzy. Frustracja i wzajemne pretensje gwarantowane.
Reklama
W sumie książka Kotlera i Triasa de Basa próbuje więc postawić temat innowacji w biznesie z głowy z powrotem na nogi. Bo pokazuje, że budowanie lepszych produktów to nie żadne hokus-pokus, wpuszczenie do firmy paru hipsterów czy urządzanie niekończących się burz mózgów. To ciężka praca i ciągłe udoskonalanie organizacji przedsiębiorstwa oraz procesów. Z Kotlerem i Triasem de Besem to zadanie będzie może trochę łatwiejsze.