A zamknięci w samochodach wokół nas kierowcy to towarzysze niewoli. Krążąc w poszukiwaniu miejsca parkingowego, zazwyczaj się od swojego celu oddalamy.
A na dodatek okoliczności zmieniają nas w socjopatów. Bo przecież wszyscy pozostali użytkownicy drogi to nasi rywale. Jednych nienawidzimy, bo już im się udało, inni albo na nas trąbią, albo czają się na to samo wolne miejsce przy krawężniku. Koszmar. Jednak uwaga, zestresowani kierowcy! Tęgie głowy silą się nad tym, by ulżyć waszym cierpieniom. Jednym z waszych dobroczyńców jest Donald Shoup, profesor urbanistyki z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Shoup wie lepiej niż ktokolwiek inny, że brak miejsc parkingowych to problem nie tylko dla wkurzonych kierowców.
Już na wstępie swojej książki „Wysoki koszt darmowego parkowania” dowodzi, że 30–40 proc. ruchu ulicznego w centrach dużych miast to właśnie kręcący się w kółko poszukiwacze parkingu. Shoup wyliczył też, że w nie tak dużej (liczącej 15 krzyżujących się ulic) dzielnicy biurowej w Los Angeles szukanie miejsca parkingowego trwa średnio trzy minuty i auto przejeżdża w tym czasie jakieś 800 dodatkowych metrów. Jeśli przemnożyć to przez wszystkich parkujących w tej dzielnicy samochodziarzy, rocznie wychodzi 1,5 mln jałowych kilometrów, czyli jakieś 180 tys. litrów spalonego paliwa i ponad 700 ton dodatkowego CO2 w atmosferze. Czyli koszty, koszty i jeszcze raz koszty. Sęk w tym, jak rozwiązać ten problem.
Można rozbudowywać parkingi. Na przykład nakazując, by każdy nowy budynek o charakterze komercyjnym miał określoną liczbę miejsc parkingowych. Praktyczne konsekwencje takiego rozwiązania widać najlepiej w USA. Wiele amerykańskich miast powstało z myślą o zmotoryzowanych mieszkańcach. Skutkiem jest ich geograficzne rozlanie.
A to też kosztuje sporo. Bo utrudnia organizację sprawnej komunikacji publicznej i skazuje ludzi na samochody. A gdy jest więcej aut, to i o parkowanie trudniej. Bo co z tego, że – jak szacuje Eran Ben-Joseph z MIT – w Ameryce jest od czterech do ośmiu razy więcej miejsc parkingowych niż samochodów? Podaż i popyt jakoś notorycznie nie mogą się spotkać. Problem polega na tym, że zbyt wielu kierowców z dostępnych (ale zazwyczaj płatnych) garaży nie korzysta. Tu znów wracamy do prac Donalda Shoupa. Uważa on, że nie parkowaliby w nich, nawet gdyby były darmowe. Bo nie chodzi o to, że garaże są zbyt drogie, lecz o to, że parkowanie przy ulicy jest... zbyt tanie.
Dlatego władze odpowiedzialne za politykę parkingową powinny podnieść cennik. A jeszcze lepiej skorzystać z lekcji dynamicznego pricingu. Tak jak robi to od dawna wiele branż, z lotniczą czy handlową na czele. Taki właśnie eksperyment jest prowadzony od niedawna w San Francisco. Ulokowane pod jezdniami sensory mierzą natężenie ruchu (a więc popyt na miejsca parkingowe).
Tam, gdzie jest wysoki, cena za godzinę postoju idzie w górę. W innych częściach miasta jest odwrotnie. Czy zmienne ceny parkingu naprawdę redukują liczbę krążących? Czy może przypadkiem ją wzmagają, bo teraz szukamy nie tyle wolnego miejsca, ile taniego miejsca? Na odpowiedzi przyjdzie poczekać do czasu zakończenia kalifornijskiego eksperymentu. Na koniec pozostaje jeszcze jeden sposób na rozwiązanie problemu parkowania. Niezawodny. Jest nim pozbycie się samochodu. I to jest ta zła wiadomość dla wszystkich kochających swoje cztery kółka.