Z rynku zniknęła największa sieć wypożyczalni filmów – Beverly Hills. Nie była jednak ani pierwsza, ani nie będzie ostatnia. Od początku tego roku zamknięto kilkadziesiąt stacjonarnych przedsiębiorstw, głównie tych małych, działających w dużych miejscowościach. – Wszyscy odwlekamy śmierć w czasie, liczba klientów spada w zasadzie z dnia na dzień. Jeszcze kilka lat temu wypożyczałem nawet po 200 filmów dziennie, dziś maksymalnie 20–30 – mówi właściciel jednej z małych warszawskich wypożyczalni. Umierająca branża za swój los obwinia internet, serwisy VoD oraz piractwo.
W marcu tego roku sześć największych polskich serwisów z filmami do wypożyczania online (m.in. Ipla) miało łącznie 12 mln użytkowników, co oznacza, że w ciągu dwóch lat ich liczba zwiększyła się niemal trzykrotnie. Zdaniem firmy Audytel w 2015 r. rynek usług telewizyjnych dostarczanych przez internet wart będzie 1,1 mld zł (to równowartość ceny wypożyczenia ok. 75 mln premierowych filmów na DVD). Przerażają także statystyki mówiące o tym, ile osób nielegalnie ściąga pliki z sieci. W badaniu ConQuest Consulting 2012 przyznało się do tego 93 proc. badanych internautów, przy czym 33 proc. z nich otwarcie przyznaje, że ich łupem padają głównie filmy.
Wypożyczalnie stacjonarne, które jeszcze się ostały, robią, co mogą, by zatrzymać klientów: przegrywają stare kasety VHS na DVD, sprzedają alkohole, a nawet pieką pizzę. Ale na niewiele się to zda. – W końcu muszą upaść – uważa medioznawcza prof. Wiesław Godzic. Choć zaznacza, że pogrzebu nie urządzałby im zbyt szybko. – Bo jeszcze nie wszędzie dotarł szerokopasmowy internet – argumentuje.
Tego, że tradycyjne wypożyczalnie wideo czeka definitywny koniec, dowodzi przykład amerykańskiej sieci Blockbuster. Miała 25-letnią historię, ponad 7 tys. punktów i zatrudniała armię kilkunastu tysięcy pracowników. We wrześniu 2010 r., w komunikacie informującym o bankructwie firmy, jej zarząd przyznał wprost: „Przegraliśmy z internetem”.
Reklama